GOSIA LISIŃSKA - JA CIEBIE MOCNIEJ || FRAGMENT KSIĄŻKI

Część I

Anka
Rozdział 1

Znalezienie sensownego miejsca na parkingu Kruczka okazało się niemożliwe, więc Jasiek zatrzymał samochód między dwoma średnio młodymi gratami i rozglądał się nerwowo, czy aby nie nadchodzi właściciel któregoś z nich. Do dzwonka na przerwę zostało jeszcze kilka minut, bo Jasiek nie lubił się spóźniać czy robić czegoś na ostatni moment. No i Karo wściekłaby się, gdyby musiała na niego czekać. Stałaby pewnie przed szkołą, drżąc z zimna i wyklinając brata. Chociaż oficjalnie przecież nie przeklinała, co nie? Taaa, wielokrotnie słyszał, jak tego nie robiła. Potrafiła jednak tak szybko przymknąć buzię, że rodzice chyba rzeczywiście wierzyli, że brzydkie słowa nie opuściły ust ich latorośli. Dodatkowo miała ten absolutny brak cierpliwości cechujący całą rodzinę Wójcików, więc zamiast czekać na brata w ogrzewanym budynku, stałaby przed nim, drepcząc i rozcierając ramiona, bo pewnie mimo temperatury bliskiej zera założyła tę lekką włoską ramoneskę, którą ojciec przywiózł jej z Turynu. Cholerny bachor!
Zerknął na zegarek na desce rozdzielczej. Jeszcze dziesięć minut. Potem dodatkowe pięć, bo siostra nigdy się nie spieszyła, gdy wiedziała, że on czeka. Jakoś kiedy ojciec ją odbierał, nigdy nie spędzała tyle czasu w szatni. I kto to widział, żeby w ogóle ktoś musiał jeździć po dorosłą babę do szkoły? Jasiek wracał z technikum pieszo albo autobusem… No dobra, na szeregowce miał trzy minuty piechotą, ale kiedy się przeprowadzili, to już było ze cztery kilometry.
Silnik wciąż chodził, żeby utrzymać ciepło w samochodzie. Taaa, to nie było ekologiczne, ale kilka stopni poniżej zera usprawiedliwiało cichy warkot pod maską. Jasiek znów zerknął na zegarek. Osiem minut… Może powinien był przyjechać trochę później?
Pięć minut przed dzwonkiem główne drzwi się uchyliły i przed budynek wyszła szczupła, niewysoka dziewczyna. Nie rozglądała się, ale stanęła tuż przy krawężniku, trzy samochody od Jaśkowej meganki, i zapatrzyła przed siebie, na osiedlową ulicę. Była śliczna, ale totalnie nie w typie Jaśka. Jego siostra i jej najlepsza przyjaciółka nazwałyby ją zapewne plastikową, a chłopak by się zgodził. Długie, proste i rozjaśnione do granic możliwości włosy, idealny makijaż, wydęte usta… Wszystko w twarzy tej dziewczyny wydawało się nieprawdziwe… tanie, zgodnie z Jaśkowymi przekonaniami. Z jakichś przyczyn jednak nie potrafił oderwać od niej wzroku. Siedział za kierownicą i gapił się jak jakiś durny stalker. Boże! Nie znosił tego typu panien, które mimo chłodu chodziły w króciutkich spódniczkach i długich, sięgających połowy uda kozakach na wysokiej szpilce do kompletu. Każdy element stroju ślicznotki dobrany był tak, żeby mężczyzna jej pragnął. Każdy mężczyzna. No cóż, Jasiek Wójcik był zdrowym dwudziestoczterolatkiem, nieróżniącym się od innych. Przez jego umysł przemknęła zatem błyskawiczna myśl: Jaka może być w dotyku skóra między granicą butów i rąbkiem spódnicy?… A co te usta mogłyby?…
Potrząsnął głową zniesmaczony i, acz niechętnie, odwrócił wzrok. Gówniara miała pewnie tyle lat co Karolina. Może nawet się znały. Nie zamierzał podrywać koleżanek siostry. Zawarli pakt kilka lat wcześniej: ona nie sięgała po jego kumpli, a on po jej koleżanki. Tak było zdrowo. Żadnych kłótni w rodzinie ani wśród znajomych. Zresztą odkąd chciała wydać za niego swoją najlepszą przyjaciółkę… jakieś dziesięć lat temu… więcej tego nie próbowała. Jakoś nigdy tego nie żałował, bo Magda była jak siostra, tylko seksowniejsza.
Zadzwonił dzwonek, a Jasiek jakoś tak odruchowo spojrzał na plastikową dziewczynę. Wciąż tam stała, ale nie patrzyła już na ulicę. Przyglądała się jemu spod na wpół opuszczonych rzęs. Zupełnie jakby ciężki makijaż nie pozwalał ich w pełni unieść. Ta absurdalna myśl rozbawiła chłopaka, więc wyszczerzył się do obserwatorki. Zamrugała zaskoczona, a później oddała uśmiech: taki słodki, ładny i na pewno prawdziwy.
– O cholera – sapnął zdumiony chłopak. Był tak zauroczony, że znów jakoś kompletnie odruchowo zgasił silnik i już zamierzał wysiąść z samochodu, gdy tylne drzwi trzasnęły, przerywając magię chwili.
– Czemu zgasiłeś, matołku? – warknęła pieszczotliwie Karolina. – Zatarasowałeś drogę gościowi od matmy, a on też już kończy.
Jasiek zerknął we wsteczne lusterko.
– Cześć, siostra, też cię kocham.
– Jasne, jasne. Rusz dupę, nie chcę mieć jutro bliskiego spotkania z tablicą na matmie.
– Czego siadłaś z tyłu?
– Bo Magda do nas jedzie. Pan Marek jest w delegacji. O, idzie. Magda!
– Jezu! Na Wartogłowcu umarli powstają. Po kim ty masz te płuca?
– Po tatusiu. Załapałam się na głos i wzrost po nim, kiedy ty wciąż stałeś w kolejce po jego rozum. Niestety i tak brakło – odszczekała i otworzyła przyjaciółce. – Cze, jak tam?
– Ujdzie. Cześć, Jasiek.
Odwrócił się i uśmiechnął. Nie mógł tego nie zrobić, bo ładniutka buźka Magdy, z tą jej rozbrajająco dziecięcą urodą, zawsze prowokowała go do śmiechu. Było coś takiego… ciepłego, czułego i słodkiego w tym dzieciaku, który prawie się u nich wychował, że zawsze poprawiała Jaśkowi nastrój.
– Cześć, mała. Ciężki dzień?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo jeden z właścicieli średnio młodych gratów właśnie się pojawił i zaczął trąbić, więc Jasiek chcąc nie chcąc musiał odjechać.
– Dobra, paskudy, zapinać pasy – polecił, a potem udał, że się rozgląda, by nikogo nie rozjechać, bo chciał ostatni raz zerknąć na blondynkę. Niestety dziewczyna zdążyła odejść.
Cholera.
*
Do powrotu rodziców zostało jeszcze kilka godzin, trzeba było więc przygotować obiad. Jasiek już dawno przestał liczyć na umiejętności siostry i – w przeciwieństwie do matki – nie próbował zmuszać Karoliny do gotowania. Po tym jak zrobiła „Jezus Maryja lazanię”, odpuścił. Może i żołądek nie był jego priorytetem, ale trochę o niego dbał.
– Pasta? – zapytał, choć znał odpowiedź.
– Carbonara. – Magda potaknęła ochoczo, wpatrując się w chłopaka nabożnie.
Skinął zadowolony. Fakt, nikt nie robił takiej carbonary jak on. Nawet mama.
Kiedy kroił boczek, Magda siedziała naprzeciwko i paplała radośnie. Karolina zniknęła na piętrze, ale jej przyjaciółka, u której najwyraźniej mimo upływu dziesięciu lat pozostał cień nadziei na małżeństwo z Jaśkiem, siedziała w kuchni. Najpierw gapiła się w milczeniu, kiedy włączał kuchenkę i stawiał garnek z wodą na makaron, ale że to była Magda, to i na ciszę w kuchni za długo nie można było liczyć. Nie słuchał jej. Oj, wiedział, że to nieuprzejme, ale w końcu to prawie siostra, a jego ni cholery nie interesowały dzieje klasy II e. Dziewczyna chyba była świadoma tego, że jednym uchem wpuszczał jej słowa, a drugim wypuszczał, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Wystarczyło, że od czasu do czasu wyraził grzeczne zainteresowanie, rzucając:
– Serio?
Nie był co prawda pewien, czy pytanie nie dotyczy na przykład odcienia szminki klasowej gwiazdy, no ale w końcu chyba nikt go z Madzinej paplaniny nie będzie odpytywał, co nie? Kroił więc boczek, chwilami zerkając na przyjaciółkę siostry i, znów całkiem niezamierzenie, porównywał ją z tamtą dziewczyną z parkingu. Magda miała przyjemne rysy, ładne niebieskie oczy i wciąż po dziecięcemu wydęte usta. Pewnie już jej tak zostanie, bo jakoś tak za dwa miesiące miała skończyć osiemnaście lat. Zapisał sobie, bo kiedy zapomniał o szesnastych urodzinach, pobeczały się obie, i ona, i Karol. Fajnie było na Magdę patrzeć, zwłaszcza odkąd zaokrągliła się we właściwych miejscach. Oj, fajnie. No ale do laski z parkingu jednak było jej daleko. Jakoś nigdy nie rozbierał małej wzrokiem. Na samą myśl o tym parsknął śmiechem.
– Prawda? – ożywiła się Magda. – Trzeba być patentowaną idiotką! Do Wilna!
– Eee? – zapytał elokwentnie, a dziewczyna od razu pojęła, że nie słyszał, co powiedziała.
– No, że pan Tadeusz wyjechał na wakacje za granicę, do Wilna.
Tym razem usłyszał i roześmiał się szczerze.
– Fakt, mała, patentowaną! – przyznał po chwili. – Która to taka genialna?
Magda zmarszczyła brwi. Aha, jednak nie była świadoma jego braku zainteresowania. Ups.
– Plastikowa Ania – odpowiedziała w końcu.
– O czym gadacie? – Karol wpadła do kuchni.
– Ja o Plastikowej, a twój brat… Eee, w sumie nie wiem. – Magda pokazała mu język i wstała. – Mam trochę na jutro z matmy, może odrobię przed obiadem, a potem gdzieś się przejdziemy?
– Nie da rady, ja mam w cholerę z fizyki.
– Miałaś tak nie mówić – przypomniał brat, a potem skupił uwagę na Magdzie. – Kim jest Plastikowa Ania?
Obie spojrzały na niego, jakby właśnie zapytał, po co w ogóle człowiekowi muzyka albo czy Liam Hemsworth jest przystojny. Jezu, sam fakt, że wiedział, jak gość wygląda, był przerażający. Tak to jest mieć trzy baby w domu. Okej, niby dwie, ale prawie trzy.
– Nie wiesz? Opowiadamy ci o niej od dwóch lat! – warknęła Karolina.
Cholera.
– Opowiadacie mi o ciuchach, facetach, aktorach, laskach… Każdy normalny człowiek by się pogubił – wytłumaczył nieco przepraszająco.
Popatrzyły na siebie z zastanowieniem, ale chyba przyjęły jego tłumaczenie, bo po chwili pokiwały głowami.
– No – przytaknęła Karol. – Trochę racji niby masz, ale dotychczas nie protestowałeś.
– Mamusia dobrze mnie wychowała.
– No, na pewno.
– To kim jest ta Plastikowa Ania?
– Taka jedna z mojej klasy. – Magda wzruszyła ramionami.
– A dlaczego plastikowa?
– Oj, no bo wszystko w niej jest… no, sztuczne – tłumaczyła dalej. – Trochę jak w lalce Barbie.
– Aaa… Czyli faceci na nią lecą, co?
Magda spuściła głowę.
– Tylko ci nic nie warci – wtrąciła pocieszająco Karolina. – Twój ojciec jakoś się nie skusił.
– Ojciec? – Jasiek przenosił wzrok z jednej na drugą.
– Oj, no bo Anka kiedyś wprosiła się na noc i wlazła tatkowi do łóżka – tłumaczyła Magda. – A on się wściekł i odwiózł ją do domu. Straszna awantura była. I od tego czasu, za wyjątkiem Karo, nie pozwala zapraszać koleżanek.
Jasiek pokiwał głową. Fakt. Ojciec Magdy był o ledwie dziesięć lat od niego starszy i wyglądał jak z jakiegoś amerykańskiego filmu. Nie było panny, która by na niego nie leciała.
– Blondynka? Szczupła, duże usta, ciemne oczy, mocny makijaż, seksowne ciuchy?
– Skąd wiesz?
– Widziałem ją dzisiaj, kiedy czekałem na ciebie – wytłumaczył niemal z żalem, bo właśnie uświadomił sobie, że dziewczyna jest cholernie młoda, młodsza od Karoliny o rok. Do licha, pewnie jeszcze niepełnoletnia!
– I?
– Co i?
– Rzuciła cię na kolana?
– Jezu, baba jak baba – skłamał, nie patrząc siostrze w oczy. – Rzeczywiście trochę plastikowa.
– Aha. – Karolina przyglądała się intensywnie bratu, a on wrócił do krojenia boczku z takim skupieniem, jakby od tego miało zależeć życie. W końcu pokroił go tyle, że wystarczyłoby na obiad dla sześciu, może siedmiu osób, a nie dla ich trójki. Siostra wciąż na niego patrzyła, w kompletnej ciszy, tak jak i Magda, której najwyraźniej udzielił się nastrój rodzeństwa.
– No co? – warknął Jasiek, bo od intensywnych spojrzeń zaczęły mu się trząść ręce. W ubiegłym tygodniu naostrzył wszystkie noże, więc efekt mógł być opłakany.
– Anka to zło. W czystej postaci. Nie próbuj… – ostrzegła Karolina.
– Jezu, siostra! – przerwał jej. – Słowa z dziewczyną nie zamieniłem!
– Oczy ci błyszczą! I masz rumieńce! Cholera! Znam cię!
Znała, fakt. Nie przestawał myśleć o Plastikowej Ani. Coś ta dziewczyna miała w uśmiechu, w oczach… Coś, o czym nie mógł zapomnieć. Nie zamierzał tego jednak tłumaczyć siostrze, bo po jej zaciętym pyszczku wiedział, że i tak by nie zrozumiała.
– Dramatyzujesz, siostra. – Wzruszył ramionami, mieszając boczek na patelni. – Nie powinnaś oglądać tylu filmów z Hemsworthem. Weź wrzuć makaron do wody, bo się już gotuje, a nie histeryzuj. Magda nam tu zaraz z głodu padnie. Patrz na dziewczynę, oczu z patelni nie spuszcza.
Na potwierdzenie jego słów brzuch gościa zaburczał donośnie. Karolina mruknęła coś pod nosem, ale nie kontynuowała tematu. Jasiek zaś odwrócił głowę i uśmiechnął się pod nosem, tak żeby siostra nie widziała. Kochał gówniarę. Troszczyła się o niego prawie tak, jak on o nią. Zawsze. No może za wyjątkiem tego jednego popołudnia kilkanaście lat temu, kiedy o niej zapomniał na placu zabaw. Ale wtedy byli kumple i piłka. Trudno pamiętać, że zabrało się malucha na plac zabaw, kiedy są kumple i piłka, co nie? 


ZAMÓW JUŻ DZIŚ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger