LEGALNA KULTURA - BO ŚWIAT NIE KOŃCZY SIĘ NA KSIĄŻKACH

LEGALNA KULTURA - BO ŚWIAT NIE KOŃCZY SIĘ NA KSIĄŻKACH



Cześć wszystkim!
Ten wpis jest niejako kontynuacją Czytelniku czytaj legalnie! vol. 2
Bardzo się cieszę, że akcja, którą rozpoczęła Dominika, nabiera rozpędu. Ale nie podoba mi się to, że niektóre z osób głośno krzyczących o kradzieży, zapomina, że świat nie kończy się na książkach. 

Tak, dobrze czytacie... Autorzy, którzy włączyli się w akcję informującą o legalnym czytaniu, zapominają, że zdjęcia pobrane z internetu również są chronione prawami autorskimi. Bookstagramerzy udostępniający na stories wpis Dominiki, na kolejnych „chwalą się” oglądaniem filmu na platformach, które niewiele mają wspólnego z legalnym oglądaniem... Osoby, które tak głośno krzyczą o tym, ile tracą na pirackich wersjach własnych książek, wykorzystują muzykę czy urywki filmów, czy seriali do „produkcji” trailerów promujących ich powieści. Już nie wspomnę o wykorzystywanie wizerunku sławnych modeli, aktorów czy piosenkarzy do grafik promujących książki... Myślę, że najwyższy czas, by otworzyć oczy i zobaczyć, że łamanie i naruszanie praw autorskich nie ogranicza się jedynie do książek. Jeśli chcemy edukować czytelników, piszmy i mówmy im nie tylko o książkach! Nie można zapomnieć, że same słowa nie wystarczą, warto zrobić taki „rachunek sumienia” i sprawdzić, czy jesteśmy tak w porządku wobec innych twórców, jak chcielibyśmy, żeby czytelnicy byli wobec nas. Poniżej kilka przykładów i rozwiązań, jak znaleźć legalną alternatywę.

ŹRÓDŁO INTERNET
Kochani, nie ma czegoś takiego, jak źródło internet. Jeśli udostępniacie na swoich blogach, fanpage czy w innych miejscach w sieci jakiekolwiek zdjęcie, które nie zostało pobrane z darmowego banku zdjęć lub zakupione (np. na AdobeStock) jesteście zobowiązani do podania źródła. I nie, źródło internet nie wystarczy! Kopiujecie link, z którego pobraliście zdjęcie i wklejacie je w poście lub piszecie „źródło: strona internetowa aktora” lub „zdjęcie Ewelina Nawara”. To samo tyczy się grafik, które wrzucacie... Bardzo popularne stały się grafiki z cytatami, jednak bardzo często zapominacie oznaczyć ich autora. Jeśli dostajecie materiały od znajomego blogera, podpiszcie, że jest on ich autorem. Drogi czytelniku, jeśli chcesz podzielić się zdjęciem, które znalazłeś na blogu lub Instagramie, udostępnij je, a nie pobieraj i wrzucaj jako swoje. 
Wyobraźcie sobie, że czytelnik X pobierze książkę z internetu, wrzuci opinię na grupę książkową i podpisze „książka, źródło internet”. Autor się wkurzy, wydawca się zirytuje... I słusznie, ale pamiętajmy, że wszystko działa w dwie strony. Szanujmy swoją pracę, szanujmy swój czas, szanujmy siebie.

MODEL LUB AKTOR NA GRAFICE CZY OKŁADCE
Jestem pewna, że aktor grający w waszym ulubionym serialu czy model, od którego oczu nie możecie oderwać, byłby zachwycony, gdyby wiedział, jakie wrażenie na was wywarł. Jednak jestem pewna, że nie byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, że jego wizerunek jest wykorzystywany do promowania waszej twórczości. Wyobraźcie sobie, że tak bardzo, jak autorzy walczą o wynagrodzenie za swoją pracę (właśnie dlatego zrobił się szum wokół legalnego czytania), tak model zarabia na sprzedaży zdjęć (najczęściej przez agencję lub od fotografa). Więc teraz pomyślcie, autor jest zły i rozczarowany, gdy czytelnik pobiera książkę z chomika, a nie widzi problemu, gdy wykorzystuje zdjęcie modela na materiałach promocyjnych... Jednak na autorach świat się nie kończy. Nie zliczę, ile razy widziałam, gdy blogerzy w grafikach wykorzystywali zdjęcia aktorów, piosenkarzy czy modeli... A później ten sam bloger miał żal, że ktoś „ukradł” mu recenzję, zdjęcie, pomysł na cykl... Nie fajnie jest się czuć okradanym z twórczości, prawda? Nie róbmy więc tego samego innym twórcom!

Rozwiązaniem są darmowe i płatne banki zdjęć. Zdaję sobie sprawę, że czasami tak bardzo kochacie modela, aktora czy piosenkarza, tak bardzo kojarzy się on wam z postacią z książki, jednak tworzenie okładek czy materiałów promujących z ich zdjęciami jest niefajne. Nie wspominając o tym, że jest to bezprawne wykorzystanie wizerunku. Dużo lepszym rozwiązaniem jest wrzucenie posta ze zdjęciem takiej osoby, podpisać źródło i w treści posta dodać, dlaczego właśnie on/ona tak bardzo kojarzy się z postacią z książki. Tylko tyle i aż tyle.

TRAILER TRAILEROWI NIE RÓWNY
Tutaj nie będę się za bardzo rozpisywała. Po prostu napiszę, że wszystkie materiały, które wykorzystujecie w trailerach, powinny pochodzić z płatnych lub darmowych banków zdjęć. Nie mogą to być wycinki z filmów i seriali, nie może to być muzyka znanego zespołu.

OGLĄDAJ LEGALNIE...
W dobie Netflixa, Passionflixa, HBO GO, Disney+, Amazon Prime Video ciągle ludzie korzystają ze stron, które nie są legalnym źródłem. I ja jestem w stanie zrozumieć niewiedzę, w końcu po moim pierwszym wpisie dotyczącym legalnego czytania (tego sprzed dwóch lat), dostałam mnóstwo sygnałów od czytelników, którzy myśleli, że opłacając abonament na chomiku, zupełnie legalnie czytają. Podejrzewam, że podobnie ma się sprawa z takimi stronami dla filmów i seriali. Nie dajcie się oszukać, lepiej wykupić pakiet na Netflixie, nawet zrzucając się na niego z przyjaciółką, kuzynem, i mieć czyste sumienie.



Społeczność książkowa bardzo często pokazała, że ma się za lepszą od tych, którzy nie czytają. Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że otworzymy oczy na innych twórców, że pokażemy, że udowodnimy, że warto wspierać każdego twórcę. Nie chcę nikogo na siłę uszczęśliwiać, nie chcę moralizować, jednak warto spojrzeć powyżej czubek własnego nosa, zobaczyć, że świat nie kończy się jedynie na książkach.




WŁOSKIE CIACHA W AKCJI!

WŁOSKIE CIACHA W AKCJI!




Chwytliwy tytuł posta, prawda? Jednak jest w nim ujęte to, o czym dziś chcę wam napisać. Włoskie ciacha w akcji, czyli Michele Morrone i Giulio Berruti na ekranach!

O filmie na podstawie powieści Blanki Lipińskiej słyszeli chyba już wszyscy, „365 dni” praktycznie wyskakiwało z lodówki, a szum o filmie wydaje się nie cichnąć. Ekranizacja książki Lipińskiej szturmem podbiła Netflixa na całym świecie.

O „Gabriel's Inferno” filmie na podstawie powieści o tym samym tytule, napisanej przez Sylvain Reynard jest zdecydowanie ciszej. Film dostępny jest wyłącznie na platformie Passionflix, która zajmuje się ekranizowaniem powieści uwielbianych przez czytelniczki.

Udało mi się (W KOŃCU!) obejrzeć „365 dni”, a raczej przebrnąć przez ten film. Jestem również po seansie pierwszej części „Gabriel's Inferno”, więc zdecydowałam podzielić się z wami moimi wrażeniami.

Zapnijcie pasy!


Muszę przyznać, że film zrobiony jest z prawdziwym rozmachem. Widoki Włoch, bogate wnętrza czy sceny na jachcie... Na zagranicznych stronach czy grupach na Facebooku można przeczytać, że widzowie uważają, że „365 dni” zostało nakręcone tak, jak powinno być nakręcone „50 twarzy Greya”. I tutaj muszę przyznać rację, amerykańska autorka może pozazdrościć Blance tego, jak wyszedł film.  Bo jeśli chodzi o jakość, to polska produkcja bije na głowę ekranizację powieści E.L.James. 

Michele Morrone, źródło zdjęcia: https://www.instagram.com/p/CB3lPIVCCUF/

Może was zaskoczę, ale film, podobnie jak książka, mnie się nie spodobał. Dlaczego? Brakło mi chemii pomiędzy bohaterami, bo tutaj tylko relacja Laura-Olga została oddana wiarygodnie. Michele Morrone pozytywnie mnie zaskoczył, podczas prezentacji obsady, czy na zdjęciach, które można znaleźć na Instagramie. Bo miło na niego popatrzeć. Jednak na filmie ten urok gdzieś uciekł... Co do gry aktorskiej... No nie kupił mnie. Podobnie jak sam film. Pikantne sceny erotyczne bez wcześniejszej, wyraźnej chemii między bohaterami nie trafiły w moje gusta. Bo wiecie, w książce Blanka opisuje „wielką miłość” Massimo do Laury, a tu wyszedł tylko seks. To jednak trochę za mało. Ciekawym zabiegiem jest zakończenie filmu... Mam nadzieję, że postaci Olgi i Domenico dostaną więcej uwagi w drugim filmie, bo Magda Lamparska świetnie zagrała pokręconą przyjaciółkę Laury Biel. A Otara jestem po prostu ciekawa... ;) 

Podsumowując — przepiękne widoki Włoch, świetna postać drugoplanowa a poza tym... rozczarowanie i brak chemii pomiędzy bohaterami. Jednak twórcom filmu gratuluję sukcesu, o jakim wielu marzy! 

Z ciekawostek dodam, że Michele Morrone możecie zobaczyć także w serialu „The Trial” na Netflixie. 





„Piekło Gabriela” czytałam kilka lat temu i wtedy profesor Emerson skradł moje serce. Gdy dowiedziałam się, że Passionflix wziął się za zekranizowanie tej powieści, czekałam, aż będę mogła usiąść przed ekranem i przypomnieć sobie tę historię. Muszę wam się przyznać, że jestem zachwycona wyborem aktora wcielającego się w rolę Gabriela. Zazwyczaj kręcę nosem na aktorki, grające w produkcjach Passionflixa, jednak tym Melanie Zanetti świetnie poradziła sobie w roli Julii.

Giulio Berruti, źródło zdjęcia: https://www.facebook.com/LeBerrutineDiGiulioBerrutiRealOfficial/photos/a.1657980941016664/1675306789284079/

Pierwszą rzeczą, jaka mnie zachwyciła w tym filmie, to chemia między bohaterami, a raczej to, co potrafili zagrać samym spojrzeniem. W powieści relacja bohaterów, ich wzajemna fascynacja, były świetnie opisane, tutaj aktorzy musieli to po prostu zagrać. I według mnie to im się udało. Co do gry autorskiej, Giulio przyćmił Melanie. Cóż, niektóre, odegrane przez niego sceny wypadły tak realistycznie [kto czytał i oglądał, podpowiem, pijany Gabriel], że zastanawiałam się, czy to tylko gra...
Co do samej produkcji, widać, że budżet nie był wysoki, jednak w odbiorze tej historii w ogóle mi t nie przeszkadzało. Powiem więcej, zdziwiłam się, że tak szybko minęły te dwie godziny. „Gabriel's Inferno” to ekranizacja dorównująca powieści, film, tak samo, jak książka, skradł moje serce.

Podsumowując, jeśli lubicie niebanalne historie miłosne, takie, w których rodzące się uczucie i chemia między bohaterami nie muszę być rzucone widzowi w twarz, to „Gabriel's Inferno” to film dla Was. Ja czekam na część drugą.

Tosca Musk kolejny raz udowodniła mi, że potrafi stworzyć świetny film, na podstawie książki. Mam nadzieję, że Passionflix będzie się rozwijał i oddawał kolejne filmy, które zachwycą fanki romantycznych historii. 

I tutaj także mam ciekawostkę! Giulio Berruti zagra w filmie „Dziewczyny z Dubaju”. 






Oglądaliście któryś z tych filmów? Jakie jest wasze zdanie? 


K.C.HIDDENSTORM - 30 DNI || FRAGMENT

K.C.HIDDENSTORM - 30 DNI || FRAGMENT

 


Prolog
Czas sprzed czasu

Dziewczyna powiodła zamglonym spojrzeniem po pokoju i ponownie opuściła je na linę znajdującą się na kolanach. Nie płakała, już nie. Była spokojna, naprawdę spokojna. Po raz pierwszy od wielu, zdających się ciągnąć latami, dni i nieprzespanych nocy. Ludzie zazwyczaj uspokajają się w tym ostatnim momencie, zrozumiała. Kiedy wreszcie się zdecydujesz, czujesz tylko spokój. Jest twoją nagrodą.
Opuszkami palców zaczęła gładzić ukręconą na końcu liny pętlę. Dotyk sztywnych włókien był kojący, prawie jak pocałunek. Kątem oka zerknęła na stojący na komodzie zegar. Wskazywał kwadrans po trzeciej. Już czas.
Wstała niespiesznie, jakby chciała delektować się każdą sekundą swojej ostatniej godziny, i przeszła przez pokój. Jej bose stopy cicho plaskały przy każdym kroku. Zatrzymała się przed zatopionymi w ścianie drzwiami. Weszła na ustawiony naprzeciw nich kuchenny taboret, przerzuciła linę przez biegnącą nad futryną rurę od centralnego ogrzewania, i umocowała. Nie była przesadnie gruba, ale jej wagę powinna wytrzymać bez trudu. Podobnie sznur. Dziewczyna ostatni raz sprawdziła pętlę, zarzuciła ją sobie na szyję i lekko zacisnęła.
Spojrzała przez okno, by sprawdzić, czy śnieg wciąż pada. Padał – nawet mocniej niż wcześniej. Wszystko w zasięgu jej wzroku pokryte było białym puchem. Luty jest takim smutnym miesiącem, pomyślała. Miesiącem śmierci. Na jej usta wypłynął gorzki uśmiech.
Przymknąwszy powieki, wzięła ostatni, głęboki wdech.
I skoczyła.
Usłyszała stukot upadającego taboretu, a jej stopy zaczęły wierzgać kilkanaście centymetrów nad podłogą, nie znajdując oparcia. Równocześnie poczuła silny ucisk, pętla wrzynała jej się w szyję, miażdżąc krtań. Nie mogła zaczerpnąć tchu, zamiast tego w gardle zapłonął ogień, oczy zaczęły wychodzić z orbit…
I zaraz wszystko zniknęło.
Zanurzyła się w ciepłym białym świetle, które pieściło ją, zmazywało ból, wykpiwało cierpienie. To było najznamienitsze, najdoskonalsze uczucie, jakiego kiedykolwiek zaznała. Każda jej cząstka, każdy atom skąpane były w najwyższym, bezbrzeżnym uniesieniu. Czuła ekstazę, dotyk samego Boga. Wszystko zdawało się doskonałe, wszystko było skończonym dobrem. Światło, to światło…
I raptem coś ją z niego wypchnęło.
Dziewczyna zbudziła się na podłodze własnego pokoju, spazmatycznie wciągając powietrze. Panele, na których leżała, były zimne i twarde. Poobijała się solidnie przy upadku. Jednak najgorsze było gardło, które paliło przy każdym oddechu.
Podniosła się na drżących rękach, w zamroczeniu potrząsając głową. Pasma ciemnych włosów przylgnęły jej do policzków, przywodząc na myśl skrzydła kruka. Rzęziła i charczała, z zaciekłą determinacją zmuszając się do zrobienia kolejnego wdechu. Miała przy tym wrażenie, że powietrze zmieniło się w płonącą benzynę.
Obmacała się nerwowo, wyczuwając pod palcami kawałek liny, i zaraz zrozumiała, co się stało. Sznur pękł, jednak nie wytrzymał jej ciężaru. Niewiarygodne, ale żyła. Jakimś cudem nie skręciła sobie karku, skacząc z taboretu. Możliwe, iż lina była po prostu za krótka i zabrakło wystarczającego impetu, siła bezwładności nie zadziałała, toteż skończyło się tylko na utracie przytomności. Jednak gdyby nie pękła, zginęłaby na skutek odcięcia dopływu natlenionej krwi z płuc do mózgu.
Czując w równym stopniu rozczarowanie co tęsknotę za ciepłym światłem, dźwignęła się na nogi, niepewna, czy zdołają ją utrzymać. Miała wrażenie, że zmieniły się w watę, praktycznie ich nie czuła, jednak nie upadła. Zrobiła jeden chwiejny krok, potem kolejny, odwróciła się… i zamarła.
W następnej chwili zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć.
Patrzyła na wiszącą pod sufitem ciemnowłosą dziewczynę w białej sukience z naddartym rękawem, na jej wybałuszone oczy, wywalony język, nieczystości pod nią, krzycząc coraz głośniej i orając sobie policzki paznokciami. Z przerażającą klarownością rejestrowała też pozostałe szczegóły: przewrócony taboret, nieruchomy śnieg za oknem oraz zegar, który zatrzymał się, wskazując trzecią szesnaście; białe wskazówki stanęły tak jak jej serce i miały już nigdy nie ruszyć. Jej żołądek wykonał karkołomne salto i podjechał w okolice przełyku. Poczuła krew spływającą po twarzy, skóra pękała pod naporem paznokci, a ona nie przestawała drapać, tak jak nie przestawała wrzeszczeć:
– To niemożliwe, przecież ja żyję! Ja żyję! ŻYJĘ!
– Nie wydaje mi się, kochanie. – Usłyszała gdzieś z lewej.
Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła mężczyznę w eleganckim czarnym garniturze. Stał ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, nonszalancko opierając się o ścianę. Był przystojny w jakiś złowrogi, surowy sposób. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy, twarz bladą, gładko ogoloną i raczej młodą, a jednocześnie dziwnie pozbawioną wieku. No i oczy. Czarne i błyszczące. Takie oczy nie mogły należeć do człowieka. Było w nich coś takiego…
– Kim jesteś? – spytała swoim nowym, skrzypliwym głosem wisielca.
Mężczyzna się zaśmiał. Zabrzmiało to tak, jak gdyby ktoś deptał tłuczone szkło.
– Właściwe pytanie brzmi: kim ty jesteś? – odparł, materializując się tuż obok jej ramienia. – A raczej… kim możesz się stać?
– Martwa. Jestem… martwa. – Dziewczyna prześlizgnęła się spojrzeniem po wiszącej w rogu postaci i pośpiesznie je cofnęła.
Boże, znajdą ją taką – z siniejącą twarzą i napuchniętym językiem, obsraną, odartą z resztek godności. Matka ją taką znajdzie. Jej biedna matka. Mogła wybrać tabletki albo podciąć sobie żyły. Dlaczego, do kurwy nędzy, postanowiła się akurat powiesić?! Przecież to tak parszywie wygląda.
– Wyborny zapach, cudowny – powiedział mężczyzna, ujmując kosmyk jej włosów i przysuwając go sobie do nosa. Następnie nachylił się, by powąchać jej ramię, sunąc nosem ku zagłębieniu szyi. – Zaiste, wyborny – powtórzył i zaczął ją całować. Czuła jego język pieszczący skórę, schodzący coraz niżej, kreślący wymyślne wzory. Dotarł do piersi i zaczął ją lizać, drugą zajęła się jego dłoń.
– Cc-co? – Tylko tyle zdołała wybąkać. Dotyk mężczyzny, co zaskakujące, okazał się przyjemny, a nawet więcej, pożądany. Złapała się na tym, iż chce, by trwał w nieskończoność, chce być przez niego dotykana, całowana, lizana i zerżnięta. Jego dotyk był lepszy niż światło.
Zgoda, to nie były normalne myśli i pragnienia, na pewno nie w takich okolicznościach. Tylko czy miała jakieś porównanie? Czy kiedykolwiek wcześniej była w „takich okolicznościach”? Oczywiście, że nie. Właśnie się, o dobry Jezu, zabiła. Nic tu już nie było normalne. Ani ten mroczny facet, ani ona – nic, zupełnie nic. Logika wisiała na sznurze razem z jej sztywniejącym ciałem.
– Nienawiść, to ona tak pachnie – wyjaśnił mężczyzna, wwiercając w nią te nieludzkie oczy. – Cała nią przesiąkłaś.
– Ja…
– Zabiłaś się, kochanie. Dla takich jak ty przewidziana jest wycieczka do jednego miejsca. Bardzo gorącego miejsca. – Mężczyzna uśmiechnął się wymownie i wskazał palcem podłogę. – Jednak ja mam dla ciebie lepszą ofertę. Można powiedzieć, że chcę ci zaproponować pracę.
Brwi dziewczyny uniosły się wysoko.
– Pracę?
– Powinnaś czuć się wyróżniona, nie proponuję takich rzeczy byle komu. – Mężczyzna ponownie się nachylił, wciągając w nozdrza jej zapach. – Twoja nienawiść… jest piękna. Zupełnie tak jak ty.
– Co właściwie miałabym robić? – zainteresowała się dziewczyna. Była jak w lekkim transie, to on tak na nią działał, ten mężczyzna. I jego dotyk.
– To, na co przyjdzie ci ochota. Bardzo sobie cenię kreatywność u moich pracowników, a ty wyglądasz na szalenie kreatywną osobę. – Smukłe palce mężczyzny pogładziły ją po policzku. – Nie będziesz żałować. Ci, którzy dla mnie pracują, wiodą życie, o jakim marzą.
– Czyli mam rozumieć, że ja… Będę żywa?
Mężczyzna odchylił głowę i znów zaśmiał się tym upiornym śmiechem.
– Niezupełnie.
Wtem na wysokości drzwi pojawiła się kula białego światła, która zaczęła puchnąć, rozrastając się niczym małe słońce, porażając swą jasnością. Na ten widok nieznajomy zmarszczył brwi. Przez jego pociągłą twarz przemknął wściekły grymas.
– Czas – rzucił ostro. – Jeżeli przyjmujesz moją propozycję, zrób to teraz.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w jego obsydianowe oczy, dokonując błyskawicznej kalkulacji. Następnie ujęła go za rękę, na jej wargi wypłynął lekki uśmiech.
– Przyjmuję – powiedziała.
– Mądra dziewczynka. – Mężczyzna pokiwał z uznaniem głową i objął ją ramieniem.
W następnej sekundzie pochłonęła ich ciemność.

Część pierwsza
Kontrakt

Pan unosi brew,
Pan apetyt ma na krew,
Bardzo proszę – podpis mój.
Jasna rzecz, gra jest o skórę,
Nie o strój.
No, jak tak, to tak.
Jest pergamin, sznur i hak,
Popatrz, diable, prosto w twarz,
Graj va banque.
Agnieszka Osiecka „Czarne Perfumy”

 

1.

– Jak to… rak? – zapytała głucho Linda.
Spoglądała na lekarza wielkimi, pustymi oczami, patrząc przez niego, nad niego, wokół niego.
Już sama wizyta u onkologa wydała jej się nieporozumieniem, a teraz jeszcze to. Boże drogi, miała po prostu powikłania po grypie, kaszel, który utrzymywał się zdecydowanie za długo. To na pewno nic, jakiś drobiazg spowodowany tym, że leki osłabiły jej układ odpornościowy, może reakcja alergiczna, więc dlaczego gość wyjeżdża z czymś takim? To się nie trzymało kupy.
– Nie możemy już nic zrobić. – Doktor Powell odłożył płytę z wynikami rezonansu magnetycznego płuc Lindy na pękaty plik jej innych dokumentów i splótł dłonie. – Bardzo mi przykro, pani Hill.
Linda poczuła, że jej złudzenia ulatują, obnażając okrutną prawdę. Przez sposób, w jaki Powell mówił oraz to, jak na nią patrzył.
– Ale przecież… – Jej ręka uniosła się i opadła. – Chemioterapia… Nie możecie po prostu tego ze mnie wyciąć?
– Guz jest nieoperacyjny, pani Hill. Cokolwiek zrobimy, będzie jedynie doraźnym środkiem, który pozwoli zredukować ból. Tylko tyle możemy. Gdyby przyszła pani wcześniej…
Słoneczny gabinet nagle stał się zbyt jasny. Ukośne promienie słońca odbijające się od oprawionych w szkło dyplomów, które zajmowały całą wschodnią ścianę, raziły oczy, kolory były nieznośnie jaskrawe, jakby przepalone. Świat błysnął ostrą mozaiką szczegółów. Linda z porażającą klarownością widziała maleńką plamę po sosie musztardowym na kitlu doktora Powella, dwa czarne włoski wystające z jego lewego nozdrza, wygiętą zszywkę leżącą pod oknem, gruboziarnisty druk na teczce z aktami, drobną skazę na przekręconym w bok rodzinnym zdjęciu.
– Ile? – wychrypiała. – Ile mam czasu?
Brandon Powell przyjrzał się jej z uwagą. Jego piwne oczy pozostawały poważne.
– Trudno powiedzieć z całą pewnością. Przy tego rodzaju złośliwym nowotworze, który w dodatku zaczął już dawać przerzuty… Półtora miesiąca, może dwa.
Linda wbiła w niego ciężkie spojrzenie. Chciała wrzeszczeć, rzucić się na lekarza, pobić go, zdemolować gabinet, zemścić się za to, że właśnie zniszczył jej życie, rozbił je, jak gdyby było kawałkiem taniej glazury… Zamiast tego po prostu siedziała, owinięta grubym płaszczem wywołanego przez szok spokoju. W następnej chwili ów płaszcz zsunął się z jej ramion i wpadła w histerię.
– To żart, prawda? – spytała, chichocząc w bardzo niepokojący sposób. – Taki cholernie zabawny żart, który później opowiadacie sobie na lekarskim cocktail party i sprawdzacie, czyj pacjent wpadł w większy popłoch. Do diabła z etyką, liczy się dobra zabawa! Tak to idzie, prawda? „Powiedziałem tej głupiej cipie, że umrze na zabawnego raka płuc, to dopiero był numer! Tak się wystraszyła, że prawie wyskoczyła z gaci! Żałujcie, chłopaki, żeście nie widzieli, jaką miała minę!” – Przy ostatnich słowach jej głos przeszedł w piskliwy, zmieszany z chichotem krzyk, i załamał się dramatycznie.
Powell popatrzył na Lindę tak, jakby dopiero teraz naprawdę zdał sobie sprawę z jej obecności, jakby zobaczył w niej żywą osobę posiadającą swoją historię, swoje marzenia, pragnienia, bagaż doświadczeń, a nie tylko kolejnego wypranego z tożsamości pacjenta.
– Pani Hill, tak bardzo mi przykro. – Tylko tyle był w stanie jej powiedzieć, pieprzony sukinsyn. Ale, oczywiście, to nie on umierał na raka, nie jego popchnięto nad grób w absurdalnym wieku trzydziestu lat.
– Takiego wała! – Linda dźwignęła się z krzesła, wciąż chichocząc w ten zdradzający zaburzenia psychiczne sposób. – Mam gdzieś twoją diagnozę, słyszysz?! Mam ją gdzieś!
Powell poderwał się na równe nogi, ale zaraz zastygł w bezruchu, widząc nieprzejednaną, naznaczoną szaleństwem twarz kobiety. Pobladł nieznacznie, jak gdyby obawiał się, że pacjentka dobędzie broni i odstrzeli go za tę potworną diagnozę, może podejrzewając – w swych chorych rojeniach, rzecz jasna – iż celowo kazał ją zarazić rakiem podczas pobierania krwi.
– Pani Hill, proszę się nie denerwować – wydukał nieporadnie, wykonując jakiś bliżej nieokreślony gest ręką. Zrobił krok w jej stronę, jednak przemyślał to i się zatrzymał. Pewnie mógłby cytować z pamięci Rozmowy o śmierci i umieraniu, ale teraz jakoś nie bardzo wiedział, jak przełożyć tę wiedzę na praktykę. – Niech pani usiądzie. Poproszę pielęgniarkę, żeby dała pani…
– Coś na uspokojenie? – prychnęła zadziornie Linda. Chichot jeszcze wstrząsał jej klatką piersiową, ale już coraz słabiej. – Jestem spokojna, nie widać? W życiu nie czułam się równie spokojna. Po prostu nie mam zamiaru dłużej słuchać tych bredni! Wychodzę! Znajdę innego, bardziej kompetentnego lekarza i poproszę o drugą diagnozę.
Doktor Powell ruszył za nią, ale Linda zatrzasnęła mu drzwi przed samiuśką twarzą. Miała cichą nadzieję, że znajdował się na tyle blisko, by uderzyły go w nos, może nawet mu go złamała, jednak nie ośmieliła się wrócić do gabinetu, aby to sprawdzić.
Idąc z opuszczoną głową, jak winowajca bądź poszukiwany przez policję zbieg, przecięła korytarz, wyszła tylnym wyjściem i pomknęła na parking. Usta miała wykrzywione jak do krzyku, jednak nie krzyczała.
Przynajmniej nie na głos.




PRZECZYTAJ JUŻ DZIŚ!

EWELINA NAWARA & JUSTYNA LEŚNIEWICZ - MELODIA SERC | FRAGMENT

EWELINA NAWARA & JUSTYNA LEŚNIEWICZ - MELODIA SERC | FRAGMENT



Prolog

Wielu z Was zapewne pomyśli, że ta dwójka była za młoda, by zrozumieć, czym jest miłość, że byli za mało dojrzali, by wiedzieć, co jest dla nich najważniejsze. Pomyślicie, skąd mogli wiedzieć, czy to miłość, skoro nigdy wcześniej nie doświadczyli takiego uczucia? Jak mogli twierdzić, że to miłość na całe życie, skoro tyle życia przed nimi? Jednak oni wiedzieli. Od pierwszego spotkania, od momentu, gdy spojrzeli sobie w oczy, wiedzieli. Od pierwszej chwili połączyło ich coś wyjątkowego, czuli, jakby znali się od zawsze, jak gdyby ich serca właśnie znalazły swoją zagubioną cząstkę, a dusza odkryła drugą połowę samej siebie.
Choć kompletnie różni: ona, spokojna dziewczyna, z planami na przyszłość, on, playboy, który w życiu liczy się jedynie z dwiema osobami, odnaleźli w sobie oparcie. Od tego czerwcowego popołudnia Jo i Liam wiedzieli, że spotkali człowieka, z którym chcą iść przez życie. Jednak los bywa przewrotny i nie można brać tego, co nam oferuje, za pewnik. Wystarczy jedna chwila, jedno zdarzenie, by plany i marzenia legły w gruzach.
Poznajcie ich historię.

We are still kids, but
We’re so in love
Fighting against all odds
I know we’ll be alright this time
Darling, just hold my hand
Be my girl, I’ll be your man
I see my future in your eyes
Perfect, Ed Sheeran

Liam

Gdybym mógł wykręcić się od tego grilla u Matta, zrobiłbym to w mgnieniu oka. Jednak jeśli jest ktoś, kto potrafi sprawić, że czuję się jak pięcioletnie dziecko, to moja bratowa, Kelly. Za każdym razem, gdy usiłowałem uniknąć kolejnej imprezy u nich w ogrodzie, patrzyła na mnie tymi wielkimi oczami i wzbudzała poczucie winy. Kochałem brata, był moim najlepszym przyjacielem, i wiedziałem, że zawsze, niezależnie od tego, co się wydarzy, będę mógł na niego liczyć. Po prostu nie znoszę, gdy przyjaciółki Kelly mnie zarywają. W normalnych okolicznościach mógłbym się z tego cieszyć, jednak każda z tych dziewczyn liczyła na coś więcej, na romantyczne kolacje, kwiaty i inne gówno, na które nie miałem ochoty. Czasami zastanawiałem się, czy Kelly nie robiła tego specjalnie… Zapraszała swoje przyjaciółki singielki, by je ze mną zeswatać. Tak czy inaczej, oto stałem przed domem brata. Obiecałem sobie, że jeśli przetrwam ten dzień bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym, biorę chłopaków na miasto. Kilka rundek drinków, muzyka, klub pełen kobiet… Tak, tego było mi trzeba…
– Jestem! – powiedziałem, gdy tylko przekroczyłem próg domu Matta. – Gdzie mam położyć rzeczy, które kazałaś mi kupić, Kell? – Bratowa jak zawsze przesłała mi wiadomość, co mam kupić po drodze. Piwo, jeszcze więcej piwa i chipsy to rzeczy, których nie mogło zabraknąć na grillu u Matta.
– Cześć, dobrze, że jesteś. Wszyscy już są, odpaliliśmy grilla, twój brat walczy z głośnikami. Poważnie zastanawiam się, kiedy wymieni te graty na coś nowszego i łatwiejszego w obsłudze.
Kelly jak zawsze narzekała na sprzęt, i w sumie miała rację, ale wiedziałem, dlaczego Matt ciągle trzymał to dziadostwo.
– W takim razie pójdę i pomogę. Oboje wiemy, że beze mnie sobie nie poradzi. – Cmoknąłem ją w policzek, zabierając pokrowiec, w którym schowane było moje cudeńko. Jeśli mężczyzna może kochać jeden przedmiot, to ja kochałem moją gitarę. Epiphone PRO-1 Ultra, jedyne takie brzmienie. – Twoja żona powiedziała, że jak zwykle nie możesz sobie beze mnie poradzić, braciszku – rzuciłem, gdy tylko podszedłem do Matta.
– Skoro chcesz w to wierzyć, proszę bardzo, ale właśnie skończyłem podłączać sprzęt.
Muzyka od zawsze była obecna na imprezach u Matta, czasami składanki, które sam miksował, ale częściej sami improwizowaliśmy na żywo. Było coś niesamowitego w spotkaniach ze znajomymi, wspólnym graniu, współodczuwaniu muzyki. Podobnie czułem się tylko na scenie. Wtedy byłem tylko ja, chłopaki z zespołu i ludzie, którzy przyszli do klubu czy pubu, by nas posłuchać. Nie byliśmy bardzo popularni, powoli przygotowywaliśmy własny materiał, ale ludzie poznali nas dzięki coverom, które regularnie wrzucaliśmy na YouTube. Wiedziałem, że przed nami długa droga, ale kolejni fani, kolejny tysiąc wyświetleń na YT sprawiał, że coraz mocniej wierzyłem, że spełnienie marzeń jest w zasięgu wzroku. Kings Of Sin to moja rodzina, którą sam sobie wybrałem, jedyna, jaką miałem, poza Mattem i Kelly oczywiście.
Postanowiłem trochę się rozejrzeć, spotykałem znane mi twarze, gdy nagle zobaczyłem kogoś nowego. Była piękna… zupełnie niepodobna do pozostałych koleżanek Kelly. Niska, ale proporcjonalnie zbudowana, z naprawdę świetnymi nogami, które w tych szortach wyglądały tak, że momentalnie przed oczami miałem mnóstwo obrazów z nimi związanych. Postanowiłem podejść bliżej i się przedstawić, ale zatrzymałem się jak rażony piorunem. Jej oczy… zdecydowanie największym atutem były oczy… Piękne, orzechowe, otoczone długimi czarnymi rzęsami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, a ja nie mogłem się ruszyć, jak jakiś gówniarz przed pierwszą randką. Dziewczyna się uśmiechnęła i już wiedziałem… miałem przejebane.

Josephine

Siedziałam na przystanku na ławce z niewielką torbą, która skrywała cały mój dorobek. Ze zniecierpliwienia rytmicznie podrygiwałam nogą, czułam się jak dziecko zagubione w zupełnie obcym miejscu, bez planu na kolejne dni. Można powiedzieć, że opuściłam akademik tak jak stałam. W pośpiechu spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłam, niczym tchórz podwinęłam ogon i odcięłam się od dobrze znanej mi codzienności. Nie miałam zamiaru tam wracać, nie po tym, jak mnie potraktowali, nie po znieważeniu, jakiego doświadczyłam. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, skontaktowałam się z Kelly, moją bliską kuzynką. Tylko ona jedyna z całej rodziny przyszła mi do głowy. Nie spodziewałam się, że zaproponuje mi tymczasowe lokum. Ale oto jestem w Nottingham, oczekując na wybawienie. Rozmyślania przerwał mi pisk hamulców i basowe dudnienie dobiegające z czarnego audi, maszyna zatrzymała się, a przez uchyloną szybę wysunęła się głowa mojej kuzynki.
– Cześć młoda! Wskakuj szybko, musimy ogarnąć jeszcze zakupy po drodze, bo wieczorem urządzamy grilla! – wykrzyknęła Kelly, starając się przekrzyczeć ryk silnika i samochodowego radia.
Wsiadłam do auta i niemal równo z zamknięciem drzwi, Kelly ruszyła z piskiem. Zapięłam pas i instynktowne usiłowałam wcisnąć hamulec.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że taki z ciebie pirat drogowy, – Siliłam się na uśmiech, choć jedyne, co czułam, to skrępowanie. Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę, ostatni raz gadałyśmy dobrych kilka lat temu i z tego, co pamiętam, moja matka nie potraktowała jej wtedy zbyt dobrze. Nasza relacja uległa zmianie, choć Kelly zawsze podkreślała, że nie chowa urazy. Nawet nie byłam na jej weselu, mimo że wielokrotnie mnie namawiała. A dziś siedziałam w jej samochodzie, usiłując udawać, że nasze matki nigdy nie darły ze sobą kotów, a my nie jesteśmy ofiarami ich kłótni.
– Jeżdżę szybko, ale ostrożnie. Nic się nie bój. Słuchaj, Jo, nie chcę cię od razu zarzucać pytaniami, ale chciałabym wiedzieć, co się właściwie stało, że postanowiłaś uciec aż do mnie. – Przyciszyła ryczące radio i spojrzała, świdrując mnie wzrokiem.
– Kell, to naprawdę dla mnie trudne, matka znowu namieszała w moim życiu. Zawsze się wtrącała, ale teraz przeszła samą siebie. Opowiem ci wszystko, obiecuję, tylko pozwól mi odrobinę ochłonąć.
Dziewczyna nie odpowiedziała, jedynie nieznacznie skinęła głową, jednocześnie skręcając na parking przy markecie. Byłam jej wdzięczna za zaakceptowanie mojego milczenia, doskonale się znałyśmy. Kelly wiedziała, że potrzebuję czasu na otworzenie się przed nią.
– Wyskoczę tylko po najpotrzebniejsze rzeczy, resztę dokupi Liam, za moment wrócę, idziesz?
– Nie, idź sama, poczekam – odpowiedziałam niemal szeptem.
Zaczynały we mnie wzbierać emocje. Nienawidziłam okazywać słabości, dlatego wolałam zostać sama i postarać się opanować. Dzisiejszy dzień był lawiną dziwnych zdarzeń, których nie mogłam przewidzieć, a teraz jeszcze będę musiała udawać zwyczajną dwudziestolatkę, aby nie dać niczego po sobie poznać w towarzystwie znajomych Kelly.
***
Wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Po przyjeździe do domu Kelly wzięłam szybki prysznic i rozpakowałam niewielką walizkę. Dostałam przytulny pokój na piętrze, przestronna szafa mogłaby pomieścić połowę mojego akademickiego lokum. Ucieszyłam się z widoku biurka pod oknem, będę miała gdzie rozstawić się z laptopem i książkami. Po oględzinach pomieszczenia, starając się rozluźnić, zeszłam na dół z zamiarem pomocy kuzynce w przygotowaniach do imprezy. Kelly w ciszy produkowała niemal hurtowo przystawki, tymczasem Matt walczył z głośnikami. Od razu urzekł mnie związek Matta i Kelly, miałam wrażenie, że razem tworzyli swego rodzaju harmonię, uzupełniali się, widziałam iskierki w ich oczach, kiedy się w siebie wpatrywali, i zaskakiwały mnie czułe gesty, gdy tylko znajdowali się w swoim pobliżu.
Matt właśnie rozkładał sprzęt grający, z rozbawieniem obserwowałam, jak ten wysoki i przystojny mężczyzna stara się okiełznać wszystkie kabelki. Oczami wyobraźni widziałam już, jak zaplątuje się w nie i upada z łomotem na podłogę; muszę przyznać, że niewiele brakowało, a moja wizja okazałaby się prorocza. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam na zewnątrz. Ogród, w którym się znalazłam po opuszczeniu tarasu, nie należał do wielkich, był raczej skromny. Równo przystrzyżony trawnik kontrastował z nieregularnym żywopłotem. Tuż przy tarasie rozpościerała się piękna hortensja w liliowym kolorze. Rozglądałam się po zielonej okolicy w poszukiwaniu jakiegokolwiek zakątka, w którym mogłabym się ukryć w czasie planowanej imprezy. Dostrzegłam w kącie rozłożyste drzewo i niewielki murek, wiedziałam już, gdzie spędzę czas, podczas gdy inni będą się bawić. Ruszyłam w stronę upatrzonego miejsca. Wtedy dotarł do moich uszu mocny męski głos, od którego przeszły mnie ciarki.
– Jestem! – To musiał być któryś ze znajomych Matta. Nie słyszałam dalszej rozmowy, bo umknęłam w głąb ogrodu.
Z domu dobiegały mnie śmiechy dwóch mężczyzn – Matta i tajemniczego właściciela niezwykłego barytonu. Ostatkiem woli powstrzymywałam się, aby nie zajrzeć do środka i sprawdzić, do kogo należy drugi głos. Odwróciłam się w stronę wejścia, gotowa wrócić do pomieszczenia, a wtedy moim oczom ukazał się przystojny brunet o hipnotyzującym spojrzeniu. Rysy twarzy przypominały młodszą wersję Matta – a więc nie znajomy a szwagier Kelly. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i jedyne, co odnalazłam w jego oczach, to spokój. Mój spokój.

Liam

– Gapisz się! – Poczułem pstryczek w ucho i usłyszałem zirytowany głos Kelly.
– Kto to jest? –Ostrożnie wskazałem na nieznajomą. – Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem.
– To moja kuzynka i dobrze ci radzę, trzymaj łapska z dala od niej. To nie jedna z twoich groupies…
– Jezu, Kell, tylko zapytałem, przecież się na nią nie rzucę – zapewniłem bratową, chociaż ciągle nie mogłem otrząsnąć się z emocji, jakie wywołało we mnie jedno spojrzenie nieznajomej. – Ta twoja kuzynka ma jakieś imię?
– Sam ją o to zapytaj – powiedziała i odeszła, zostawiając mnie w cholernym szoku.
– Liam, dawaj tu swoje dupsko, przydałoby się trochę muzyki – krzyknął dupek lub Matt, jak kto woli.
Muzyka była tym, co kochałem, płynęła w moich żyłach razem z krwią, pompowała powietrze do moich płuc, sprawiała, że żyłem. Bez zastanowienia poszedłem po moją dziecinkę, przełożyłem pasek przez głowę i przez chwilę cieszyłem się tym, jak gitara ciążyła mi w dłoniach. Delikatnie przesunąłem palcami po strunach, zastanawiając się, co zagrać jako pierwsze. Czułem na sobie spojrzenie Kelly, ona wiedziała, że pierwsza piosenka zawsze określa mój nastrój, a ja po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedziałem, co tak naprawdę brzęczy mi w duszy. Zauważyłem, że tajemnicza kuzynka Kelly też na mnie spoglądała i to był ten moment, w którym coś się we mnie przełączyło i idealny utwór wpadł mi do głowy. Rozprostowałem palce, podszedłem do mikrofonu i zacząłem grać Just Can’t Get Enough, Black Eyed Peas. Śpiewałem i patrzyłem pięknej nieznajomej prosto w oczy, nawet z tej odległości widząc, że jest zmieszana, ale im dłużej śpiewałem, tym szybciej ona oddychała. Cholera. Czyżbym na nią działał tak jak ona na mnie? Kiedy zacząłem mój ulubiony fragment, nie spuszczałem z niej wzroku…

Damn baby I’m feignin’
I’m tryna holler at you, I’m screamin’
Let me love you down this evenin’
Love you love you ya you know you are my demon
Girl we could form a team and
I could be the king you could be the queen and
My mind’s dirty and it don’t need cleanin’…

Podobało jej się to, co widziała i słyszała. Popatrzyłem na Matta i Kelly, widziałem, że bratowa ma ochotę mnie udusić. Cóż, przecież nie dotknąłem jej kuzynki… jeszcze…

Josephine

Patrzyłam jak zahipnotyzowana na chłopaka grającego na gitarze i śpiewającego jeden z moich ulubionych kawałków. Nie mogłam znieść tego, jakie emocje we mnie wzbudzały słowa, głos i ten wzrok, który mnie pożerał, wwiercał się we mnie i uwalniał emocje, o których istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Starałam się kontrolować mimikę, obawiałam się, że jak nie zapanuję nad sobą, to będę się gapić na niego z rozdziawionymi ustami, a wolałabym tego uniknąć. Mimowolnie zaczęłam nucić refren, może nawet głośniej niż zamierzałam, miałam to w nosie. Muzyka zawsze działała niczym antidotum na cierpienie duszy. Niejednokrotnie zamykałam się w sobie, zanurzałam się w jej dźwiękach, bo tylko przy niej mogłam zapomnieć o otaczającym mnie świecie.
Szwagier Kelly nie spuszczał mnie z oczu; czułam, jakbyśmy byli tylko we dwoje, reszta wirowała i rozmywała się gdzieś poza muzyką. Nim się zorientowałam, co się dzieje, ktoś pociągnął mnie w stronę śpiewającego mężczyzny. W jednej chwili wylądowałam przy mikrofonie. Dzięki ci Matt, na pewno to jest to, czego teraz potrzebuję. Przeklinałam w myślach męża mojej kuzynki.
Dostrzegłam Kelly, która wbijała wzrok w plecy męża. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Matt byłby właśnie w tej chwili martwy.
– No chodź! – wyszeptał brat Matta, nie przerywając gry na gitarze.
Walić to. Raz się żyje. Zamknęłam oczy i cała oddałam się muzyce. Nie mogłam na niego patrzeć, bo wiedziałam, że on mnie obserwuje. Czułam na sobie jego palące spojrzenie. Starałam się wyłączyć myślenie. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam śpiewać fragment Fergie:

Boy I think about it every night and day
I’m addicted wanna jump inside your love
I wouldn’t wanna have it any other way
I’m addicted and I just can’t get enough

Nogi miałam jak z waty. Po skończeniu całego utworu stałam jeszcze chwilę z przymkniętymi powiekami i pozwoliłam pomału opaść adrenalinie. Nie wierzyłam, że właśnie weszłam, a raczej dałam się wciągnąć, na tę prowizoryczną scenę. Nie wierzyłam, że zaśpiewałam jedną z ulubionych piosenek, w dodatku w duecie z zupełnie obcym mężczyzną. Miałam wrażenie, że to wszystko działo się poza mną, czułam się jak we śnie. Za moment obudzę się w pokoju Dylana, wtulona w jego bok, myśląc, że to właśnie on jest moim domem, opoką.
– Zdradzisz w końcu, jak masz na imię, czy pozostanie to twoją słodką tajemnicą? – Wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem, a ja czułam się, jakbym zapomniała języka w gębie. Na litość boską, Jo, weź się w garść, zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie widziała przystojnego mężczyzny, Dylan do brzydkich też przecież nie należał.
– Josephine, ale większość znajomych zwraca się do mnie po prostu Jo. A ty? Jak ty masz na imię? Od dawna grasz na gitarze? – Oczywiście wcale nie dałam po sobie poznać, że się stresuję. Słowotok to moja największa wada, czasami miałam wrażenie, że mój język tracił połączenie z mózgiem, a gdy się denerwowałam, mówiłam jeszcze więcej.
Widzę, że na przystojnej twarzy maluje się uśmiech.
– Liam, a gram, odkąd pamiętam…


Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger