HERMIA STONE - DIA || FRAGMENT
PROLOG
Leniwie zwlokła się z łóżka, ziewnęła i, mrużąc oczy, ruszyła nieco chwiejnie do łazienki. Odkręciła wodę, przez chwilę tępo wpatrywała się w swoje zapuchnięte odbicie, po czym kilkakrotnie ochlapała twarz chłodną wodą. Za którymś razem, gdy opuszczała ręce, coś przykuło jej uwagę. Zmartwiała, z dłońmi wciąż na wysokości twarzy. Pochyliła się do lustra, by lepiej widzieć, a potem, po chwili intensywnego namysłu, stanęła prosto i już bezpośrednio popatrzyła na dłonie. Na własne palce. Na jednym z nich coś błyszczało.
– No szszszszszlag – zachrypiała, gapiąc się w szoku na złotą obrączkę. To było tak absurdalnie sztampowe, że nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wzięła ślub w Vegas. Wzięła ślub w Vegas??? Z kim, do diabła?!
ROZDZIAŁ 1
PHONE CALL TO THE PAST
Nie spodziewał się gości o takiej porze. Właściwie już kładł się spać. Nie żeby teraz miał na to jakiekolwiek szanse. Otworzył drzwi, podrapał się po łysej głowie i obrzucił krytycznym spojrzeniem człowieka z burzą posiwiałych włosów. Karmazynowa marynarka absurdalnie gryzła się ze spodniami w intensywnym kolorze niezapominajek.
– Znalazłeś to w szafie żony? – zapytał odruchowo.
Tamten tylko machnął ręką.
– Ty mnie nie rozpraszaj, Hank, bo w moim wieku mogę zapomnieć, po co przyjechałem.
– A po co przyjechałeś? – zapytał Hank, uchylając szerzej drzwi i wpuszczając gościa do środka. Odruchowo, długim, pełnym sympatii spojrzeniem obrzucił Rolls-Royce’a Phantoma z 1935 roku po gruntownej i cholernie kosztownej renowacji, stojącego na półokrągłym podjeździe prowadzącym do masywnej willi z początków XX wieku .
– Musimy pogadać – odpowiedział tamten. – Przed chwilą widziałem fragment konferencji, rozleciał się jeden z tych prawie pełnoletnich zespołów, ale pal licho zespół, potrzebujemy gitarzysty. Tego gitarzy… – przerwał, wchodząc do salonu. Na skórzanej kanapie siedział dobrze mu znany mężczyzna i spokojnie popijał whisky.
– B.B.? – zapytał zdumiony.
– Cześć, Roy – rzucił tamten, podnosząc w jego kierunku szklankę. – Napijesz się?
– Poproszę – odpowiedział mężczyzna w jaskrawym stroju.
– To sobie nalej. Dobrze, że jesteś, bo mam sprawę – mówił B.B., poprawiając się na kanapie. Skóra zaskrzypiała. – Śmierć Neila trochę nas przystopowała, ale teraz możemy wrócić do gry. Musimy tylko jak najszybciej złapać…
Hank stanął w progu i z zadumą oparł się o futrynę.
– Zdajecie sobie sprawę, że zwaliliście mi się na chatę w środku nocy, nie uzgadniając tego wcześniej, dokładnie w tej samej sprawie? – zagaił. – Wiem, że nie mamy gitarzysty. Wiem, że Neil odwalił kitę. Nie konsultując się wcześniej z nami, złośliwy sukinsyn. Wiem też, że czas zakończyć żałobę i ruszyć w trasę, zanim odkryjemy, że jesteśmy emerytami i może powinniśmy przestać grywać na stadionach, a zacząć grywać w bingo. Zgadzam się z tym wszystkim. Ale…
B.B. i Roy popatrzyli na niego pytająco.
– …uważam, że dzwonienie do niego po nocy będzie sugerowało, że jesteśmy starymi desperatami.
– Jesteśmy bardzo starymi desperatami – zapewnił go B.B., sącząc alkohol. – Jeszcze jeden dzień spokojnego życia i szlag mnie trafi. Dosłownie. Tylko rock and roll trzyma mnie w pionie. Nie obchodzi mnie, co sobie pomyśli, byle zgodził się do nas dołączyć. Dzwonimy teraz, zanim ktoś inny się zorientuje, że rzucili na rynek taki kawał gorącego muzycznego mięsa. Bo facet jest praktycznie geniuszem. Długo samotny nie będzie.
Hank westchnął.
– No dobra. Czy któryś z was ma numer telefonu do Smitha-Royala?
Okazało się, że nie. Ale nie mieli też problemu, żeby zadzwonić do kilku innych osób, budząc je z zasłużonego snu, by ten numer zdobyć.
***
– Nie wiem, kim jesteś – głos Patricka o czwartej nad ranem brzmiał jak trenowany przez lata metalowy growl połączony z irytacją Liama Neesona – ale znajdę cię i zabiję.
– Bill Baez. – Rozmówca po drugiej stronie linii przedstawił się grzecznie. Jego dwaj przyjaciele pochylili się w kierunku telefonu, by lepiej słyszeć, więc B.B. po chwili przełączył rozmowę na głośnomówiący. Dzięki temu usłyszeli cichy kaszel, szuranie, a potem pełne podejrzliwości pytanie:
– Ten Bill Baez?
– Z resztą zespołu – dodał B.B. spokojnie. – Panowie, dajcie głos.
– Głos – powiedział Roy.
– Hau, hau. – Hank podszedł do sprawy bardziej kreatywnie, po czym przejechał dłonią po łysinie. Cholera, czyżby się denerwował jak nastolatka? Niedobrze.
– Rany boskie – dobiegło w odpowiedzi. – Dajcie mi moment.
Gdzieś, gdzie w tej chwili znajdował się Smith-Royal, dało się słyszeć więcej szurania i przepychania przerywanego niewyraźnymi: „ale dlaczego”, „potrzebuję większego łóżka”, „Chryste” oraz „kiedyś się pozabijam o te wszystkie damskie kończyny”.
– Jak myślicie, dużo tych damskich kończyn? – zapytał szeptem Roy.
– Obudził wspomnienia, no nie? – B.B. najwyraźniej myślał o tym samym.
W tym czasie ze słuchawki dobiegł ich cichy trzask drzwi, kroki na nagiej posadzce i skrzypnięcie jakiegoś mebla.
– Nie wiem, czy jestem zbyt pijany, czy właśnie za trzeźwy – zaczął już wyraźniej i spokojniej Patrick – ale czy w kierunku Ziemi zmierza wielka asteroida i świat się kończy, że Deep Crimson w komplecie dzwoni do mnie tuż przed świtem? Jakim cudem wy egzystujecie o takiej godzinie? W tym wieku?!
– Dobra, rozmyśliłem się, nie chcę go – rzucił półżartem Hank. – Jak ma mi codziennie wypominać, że jestem od niego dwa razy starszy…
– Jak będę dwa razy starszy niż teraz, będę martwy – wyrwało się Patrickowi. – A wy nadal jesteście w zawodzie. Trochę nie ogarniam, bo jeszcze się nie obudziłem, ale naprawdę do mnie dzwonicie? Nie śni mi się to?
– Dobra, koniec owijania w bawełnę – powiedział Hank, pochylając się w stronę telefonu. – Neil nie żyje.
Patrick przez chwilę milczał.
– Wiem – powiedział wreszcie podejrzliwie, bo wspomniany Neil nie żył prawie od roku. – Bardzo mi z tego powodu przykro, bo choć nie znałem go osobiście, to była żywa legenda. Ale dlaczego…
– Zajmij jego miejsce. Jako gitarzysta. W Deep Crimson – powiedział Hank, ponownie przerywając wypowiedź niedobudzonego Royala.
Odpowiedziała mu cisza. Potem głośny stukot i odległe „no szszszlag…”.
– Halo? – usłyszeli chwilę później. – Przepraszam, możecie powtórzyć? Bo mi telefon upadł z wrażenia.
– Deep Crimson potrzebuje gitarzysty na odpowiednim poziomie. Wóz albo przewóz, Royal – powiedział B.B. powstrzymując ziewanie. – Ja też chcę do łóżka, jutro od rana mam golfa. A tobie kobiety stygną.
– Rany boskie – usłyszeli w odpowiedzi. – Ra-nybos-kie. Niech stygną. Znajdę tylko spodnie i mogę do was jechać. No chyba że zaraz zejdę na zawał, co jest całkiem możliwe, bo tak mi serce wali.
Hank podniósł dłoń z kciukiem wyciągniętym do góry. Wyglądało na to, że ryba połknęła haczyk.
– Spotkajmy się jutro na lunchu. Prześlę ci adres, żebyś rano nie uznał, że ci się to śniło.
– Ta, jakbym miał jeszcze dzisiaj zasnąć – mruknął Patrick. – Ćwiczyć idę. Cholera, wiedziałem, że powinienem był więcej ćwiczyć…
B.B. zachichotał.
– Do zobaczenia jutro!
– Aha – odpowiedział Patrick nieprzytomnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz