MAŁGORZATA FALKOWSKA - NA LODZIE || FRAGMENT
Prolog
Podobno dzieci często zmieniają zdanie, gdy pytane są o to, co będą robić w przyszłości. Standardowo mówią o byciu lekarzem, nauczycielem, policjantem czy strażakiem. Ja od zawsze mówiłam jedno. Wiedziałam, że moja przyszłość ma tylko jedną możliwą trasę. Trudną, lodowatą, ale dla mnie najpiękniejszą.
Sunęłam po lodzie, wykonując kolejne piruety i podskoki. Widownia klaskała głośno wykrzykując przy tym moje imię. Właśnie tak miała wyglądać przyszłość i nikt ani nic nie mogło tego zmienić. Lód i ja stanowiliśmy jedność. Coś jak durne porównanie dwóch połówek pomarańczy, tylko my byliśmy sobie wierni. Bo jak to nazwać inaczej? To uczucie, kiedy wkładając łyżwy, wiesz, że zaraz będziesz latać. I choć nie masz skrzydeł, pofruniesz wysoko, a lód przyjmie twój upadek i sprawi, że nie poczujesz bólu. Pozwoli wbić czubek, by za chwilę płozy znów sunęły dalej. I tak bez przerwy. Bez końca. Na zawsze!
Lena
Trenowaliśmy już szóstą godzinę, lecz obydwoje wiedzieliśmy, że warto. Zdawaliśmy sobie sprawę, że od długości i intensywności zależy nasza przyszłość, która, na dzień dzisiejszy, prezentowała się perfekcyjnie. Para w życiu i na lodzie. A teraz jeszcze doszła wizja igrzysk olimpijskich, które miały rozpocząć się już za trzy tygodnie.
– Lena, proszę cię, odetchnijmy trochę. Nie czuję nóg, a jak jeszcze chwilę będę w tych łyżwach, to nie pozbędę się przeklętych pęcherzy – prosił Jacek, dla którego ponowne powtarzanie tego samego układu nie miało sensu.
Uważał, że wszystko już robimy świetnie, a kolejne treningi jedynie utwierdzają nas w tym przekonaniu. Cieszyłam się, że przynajmniej on miał w sobie sporą dawkę pewności siebie, która i mnie by się teraz przydała. Ja doskonale wiedziałam, że jest wielu, którzy są od nas lepsi. Technicznie, ale także w zgraniu, czego nie rozumiałam. Przecież jeździliśmy ze sobą już od dziesięciu lat, a od ponad trzech byliśmy parą również w życiu.
– Jeszcze raz i dam ci spokój, tylko wyrzuć mnie mocniej, żebym zrobiła poczwórnego toeloopa.
– Uzgodniliśmy, że będzie potrójny – przypomniał mi. – Wiesz, że to niebezpieczne.
– Kochanie, pamiętasz, ile nas kosztowała ta kwalifikacja? – Tym razem to ja chciałam odświeżyć jego pamięć. – Nie po to walczyliśmy, aby już na wstępie się poddać. A poczwórny toeloop uplasuje nas naprawdę wysoko.
Potrząsnął głową, nie zgadzając się z moją wizją naszego występu na najważniejszym turnieju. Igrzyska zimowe! Tak wielu o nich marzyło, a nam się naprawdę udało. I pomyśleć, że teraz tak niewiele zostało, by pokazać się z najlepszymi.
– Pod warunkiem, że wyjdzie – rzucił, trochę niedowierzając.
Pojechałam bliżej, aby zarzucić mu ręce na szyję i pocałować delikatnie.
– Wyjdzie, bo się kochamy i kochamy to cholerstwo. – Wskazałam na jego czarne łyżwy.
– No dobra, ostatni raz.
Tańczyliśmy bez muzyki, nie mogąc dojść do porozumienia, który kawałek będzie najlepszy do naszej choreografii. Tata siedział na widowni z telefonem w dłoni, aby nagrywać kolejną próbę. Wiedziałam, że oczy mogą nie ujrzeć wszystkiego, lecz kolejne odtworzenia pokażą nasze błędy, których musimy się pozbyć w ciągu najbliższych trzech tygodni. Patrzyłam ukradkiem na Jacka, który idealnie wchodził w piruety, będąc dumna, że moje życie ułożyło się właśnie w ten sposób. Lata temu, gdy tata nalegał, byśmy jeździli razem, byłam oporna, marząc bardziej o solowej karierze a nie przydziale do par sportowych, jak to miało miejsce teraz. Lecz nie żałowałam. Czułam, że każdy nasz synchron jest tak samo idealny jak nasz związek, w którym nie brakowało fajerwerków.
– Brawo, kochani! – Tata klaskał, idąc w naszą stronę. – Wieczorem obejrzymy materiał. Dla mnie teraz byliście bezbłędni.
Jacek spojrzał na mnie niepewnie, sprawdzając, czy jestem bardzo zła. Tak bardzo nalegałam na wyższy wyrzut, a on specjalnie nie dał mi szansy, bym okręciła się cztery razy. Poczwórny toeloop od zawsze był moim marzeniem, a teraz mógł dać nam szansę na wygraną. Ja byłam na niego gotowa, lecz jak widać Jacek wciąż w to nie wierzył.
– Dlaczego wieczorem? Zawsze oglądaliśmy nagrania zaraz po treningu.
– Lenka, nie powiedziałaś Jackowi o kolacji? – Tata zerknął na mnie pytająco, a ja jedynie się uśmiechnęłam.
Doskonale wiedziałam, że mój chłopak nie będzie zadowolony, kiedy powiem mu o rodzinnym spotkaniu, w którym mieli uczestniczyć także jego rodzice. Nie lubił takich szopek, a mnie w zasadzie były one obojętne. Podchodziłam do tego zadaniowo. Coś jak “zakuć, zdać, zapomnieć” na studiach, zastąpione “posiedzieć, zjeść, wyjść”.
– Teresa i Marzena chcą uczcić waszą kwalifikację – wyjaśnił tata, lecz mina Jacka wciąż była daleka od radości – a ja przez to muszę jeszcze podskoczyć do sklepu, żeby było w czym usta zamoczyć.
Odwrócił się i nie czekając na nas, ruszył w stronę wyjścia.
– Który to już raz będziemy świętować? – zadrwił Jacek, siadając na ławce, by odwiązać łyżwy.
– Potraktuj to jak ja i pomyśl, jakie mamy szczęście, że nasi rodzice się przyjaźnią.
Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, lekko unosząc przy tym kąciki ust.
– Okej, ale obiecaj, że nie zabawimy tam długo i znajdziemy też czas dla siebie. – Złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie.
Usiadłam na jego kolanach i zbliżyłam usta do jego zimnych warg, które pod wpływem chwili stały się gorące i mogłyby stopić lód znajdujący się niedaleko nas.
– Obiecuję, że wynagrodzę ci wszystko – uniosłam dwa palce do góry na znak złożenia obietnicy – tylko musimy wybrać także piosenkę.
– Nie mam nic przeciw striptizowi, skarbie. – Jego oczy aż błysnęły. – Nie od dziś wiem, że twoje zwinne ruchy mogą przyprawić nie tylko mnie, ale i innych o szybsze bicie serca.
Uśmiechnęłam się pod nosem, po raz kolejny zbliżając twarz, aby go pocałować. Nie potrafiłam opisać swojego szczęścia, gdy tak o mnie mówił, a pocałunki zdawały się być odpowiedzią na wszystko. Muskałam lekko jego rozgrzane wargi, nie mogąc doczekać się wieczoru, i nie kolację miałam w tym momencie na myśli.
– Dobra, wystarczy. – Oderwał się ode mnie. – Jeśli mam jeszcze dziś jakoś funkcjonować, to koniec tego dobrego. – Odruchowo spojrzałam na jego nabrzmiałe krocze, ciesząc się, że on czuje to co ja. – Ale dzień się jeszcze nie skończył.
– Założę nową bieliznę – kusiłam go – albo nie, w sumie po co mi ona?
– Zbereźnica. – Cmoknął mnie w policzek, unosząc jednocześnie z kolan – Moja seksowna kokietka. Usiądę naprzeciwko i będę pieścił stopą…
Zatkałam mu usta dłonią, nie chcąc słuchać więcej. Do kolacji pozostała jeszcze godzina, a ja już czułam, że płonę.
– Nie mów, lecz zrób to – zachęciłam go, idąc w stronę wyjścia.
– A łyżwy? – zawołał za mną, przypominając, że ich nie zdjęłam.
W przeciwieństwie do Jacka ja nie czułam pęcherzy. Rodzice często śmiali się, że chyba urodziłam się w łyżwach, co po części było prawdą. Przecież tato był trenerem, a mama zaczęła rodzić podczas jednego z turniejów i już chyba wtedy wiedzieli, że zostanę łyżwiarką. A może jeszcze wcześniej? Sama nie pamiętałam dnia, kiedy pierwszy raz założono łyżwy na moje małe stopy, jednak wiedziałam, że od kiedy sięgam pamięcią to właśnie lodowisko było moim azylem. To tu czułam się bezpiecznie, wyzbywałam się wszelkich problemów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz