Maria Zdybska - Wyspa Mgieł | Fragment powieści



Cały świat wirował. Powoli i bardzo ostrożnie Lirr otworzyła piekące oczy, uchyliła powieki tylko na tyle, żeby wpuścić przez rzęsy odrobinę światła.
To nie był dobry pomysł. Wirowane przyspieszyło, a w żołądku poczuła nieprzyjemny ścisk.
„Muszę wstać” – tłumaczyła sobie – „Muszę uciekać... Muszę...”.
– Hmm... – Gdzieś ponad światem, który wciąż wirował w jej głowie, wysoko, wysoko w górze, usłyszała lekko zniecierpliwione chrząknięcie. Męskie. Wytężyła zmysły na tyle, na ile mogła się w tym momencie do tego zmusić.
„Nie jestem w lesie” – pomyślała z trudem, nie mogąc zdecydować, czy to dobrze, czy źle. W głowie miała tuman lepkiej mgły. Coś dzwoniło jej w uszach. Coś kazało jej wstawać, biec, uciekać. Instynkt podpowiadał, a właściwie krzyczał, że grozi jej niebezpieczeństwo, śmierć, ale jej ciało miało to najwyraźniej gdzieś.
Skupiła uwagę na swoich dłoniach, ramionach, nogach. Poruszyła się niepewnie. Nieznośny ból promieniował spod prawego obojczyka. Przesunęła językiem po spękanych gorączką wargach i poczuła gorzki smak. Jej kark i plecy były całkiem zesztywniałe od długotrwałego bezruchu.
„Leżę na czymś twardym. Płaskim. Wirującym...”.
Gdyby nie zapach, a raczej brak zapachu morza, mogłaby pomyśleć, że jest z powrotem na Zielonej Harpii.
Ostrożnie wciągnęła powietrze. Wilgotny kamień, a więc leżała na kamiennej posadzce... do tego ledwie wyczuwalny zapach drzewa sandałowego i... nagła, bolesna konwulsja zgięła ją wpół... zapach baraniny w masie ostrych aromatycznych przypraw. Teraz już zdecydowanie bała się zgadywać, gdzie się znalazła.
Świat dalej wirował. Mocniej zacisnęła powieki, starając się go zatrzymać. Bezskutecznie. Dzwonki w uszach przycichły, zastąpione hipnotyzującym szumem. Po chwili poczuła, jak coś trąca ją delikatnie w lewe ramię.
– Milda? – mruknęła.
– Twoja przyjaciółka jest chwilowo nieobecna... – Głos dobiegał znów gdzieś z wysoka, wydawał się lekko rozdrażniony. – Zważywszy, że zawdzięczasz mi życie, proponowałbym się przedstawić.
Otworzyła oczy powoli, z bólem reagując na światło. Coś, co ją trącało, okazało się być skórzanym butem na nodze mężczyzny, który stał właśnie nad nią i przypatrywał się jej z wyrazem obojętności okraszonej szczyptą zaciekawienia, jakie może okazywać wilk na widok zabawnego fikołka jagnięcia, które zamierza za chwilę pożreć.
Był wysoki, szczupły, a przy tym dobrze zbudowany. Stał nad nią w swobodnej pozie, przyglądając się jej bezczelnie, nie bacząc na konwenanse. W oczy najpierw rzuciły jej się jego włosy, niespotykanie jasne, prawie popielate, z kilkoma czarnymi kosmykami z przodu. Były przy tym trochę dzikie, jakby zmierzwione burzowym wiatrem i opadały na twarz, zasłaniając ją częściowo.
Jego spojrzenie też miało w sobie coś dzikiego. Niepokojące jasnoniebieskie oczy były przejrzyste jak lód, a zarazem zimne i krwiożercze jak oczy drapieżnika. Nie mógł być wiele starszy od Caela, ale emanowała z niego onieśmielająca wręcz pewność siebie. Stał dłuższą chwilę w zupełnym bezruchu, nie wykonując najmniejszego gestu. Nie próbował pomóc jej wstać, nie wydawał się też przejęty jej widocznym cierpieniem. Czekał.
„Ten człowiek jest groźny” – pomyślała od razu.
Podparła się ręką i z trudem podniosła z podłogi. W głowie kołatała jej się niejasna myśl, mgliste wspomnienie z poprzedniego dnia.
– To ty jesteś Raiden? Mag? – Zadarła głowę do góry i odgarnęła z czoła posklejane diabeł morski jeden wie czym włosy.
Zamiast odpowiedzi tamten uniósł w umiarkowanym zdziwieniu jedną brew. Uśmiechnął się chłodno, z wyższością.
„Oczywiście” – pomyślała zła na siebie. Wyniosłość w jego oczach sprawiła, że natychmiast pożałowała, że w ogóle zadała to pytanie.
– Iduńscy wojownicy z klanu Asterle zaproponowali mi wysoką ceną za twoją głowę. Musiałaś nadzwyczajnie ich czymś zdenerwować. – Mag przeszedł od razu do sedna. Nie był zły, wydawał się raczej lekko rozbawiony. Skrzyżował ręce na piersi i po prostu stał nad nią dalej, nieruchomo. Zaczęło narastać w niej niejasne napięcie. Słuchanie rad Mildy mogło nie być najmądrzejszą decyzją.
– Najwyraźniej – odpowiedziała wymijająco i wbrew logice zaczęła się zastanawiać, skąd dobiegał ten przerażający zapach baraniny. Znów zbierało się jej na mdłości. Nie była w stanie prowadzić teraz jakiejkolwiek poważnej rozmowy, a już w żadnym razie dyskusji z magiem. Poczyniła jednak wysiłek, żeby usiąść na zimnej podłodze, licząc, że mag uzna to za przejaw dobrej woli z jej strony.
– Jak na razie nawet nie starasz się mnie przekonać, żebym nie posłuchał Asterle. – Raiden wydawał się nieco urażony. Odgarnął niedbale jasne włosy z czoła i dalej wpatrywał się w nią nieruchomym, lodowatym wzrokiem.
– A co z prawem azylu? Przecież z niego skorzystałam… – Lirr z wysiłkiem poskładała w głowie mętne wspomnienia sposobu, w jaki się dostała się do zamku.
Zmarszczyła czoło, zastanawiając się z rosnącym niepokojem, co się stanie, jeżeli prawo azylu jednak jej nie chroni. W końcu to mag, miał zakaz ingerencji w sprawy ludzi. Czy tamci byli gorsi od maga? Czy mag mógł być gorszy od bandy barbarzyńców, którym towarzyszyły rozwścieczone wilki...? I dlaczego, na wszystkie głowy Żmija, ciągle czuła tę obrzydliwą pieczoną baraninę?
– Prawo azylu... – Raiden niespodziewanie szybkim ruchem schylił się, zbliżając twarz na odległość kilku centymetrów od jej twarzy.
Patrzył jej teraz prosto w oczy z rosnącym rozbawieniem. Wytrzymała jego wzrok, mimo że skupienie ostrości widzenia przychodziło jej z trudem. Coś sprawiało, że wszystko wokół było trochę rozmyte. Kolory wylewały się z zarysu poszczególnych kształtów. Jego irytująco zadowolony półuśmiech, jego wysokie kości policzkowe drgały jak rozżarzone upalne powietrze. Posadzka zwolniła wirowanie, ale wydawała się teraz lekko bujać.
– Prawo azylu oznacza jedynie, że twoje życie jest w moich rękach – wyjaśnił powoli, a jego twarz znów nabrała drapieżnego wyglądu.
„Kogoś mi przypomina...” – pomyślała nagle, ale w głowie nadal wszystko jej wirowało i również ta myśl zaczęła po chwili od niej uciekać, ginąc w lepkiej, miękkiej mgle, która wypełniała jej umysł.
Zamknęła na chwilę oczy i z ogromnym wysiłkiem uklękła, prostując się nieco. Gdy je otworzyła, twarz maga była tuż przed jej nosem. „Chce mnie tylko nastraszyć” – powtarzała sobie, starając się skupić. – „Nie mogę mu na to pozwolić!” – postanowiła buntowniczo.
– To jak będzie, Raiden? – Ich walkę na spojrzenia przerwał niski kobiecy głos, dobiegający nieco z tyłu. Zapach ostro przyprawionej baraniny przybrał na sile.
Lirr oderwała wzrok od lodowatego spojrzenia maga. U wejścia do komnaty, w której się znajdowali, stała oszałamiająca rudowłosa piękność. Ciemnozielony gorset z metalowymi nitami na piesiach i sznurowane po bokach spodnie nieskromnie eksponowały jej imponujące krągłości. Jej postawa, ubiór i wytatuowane na skroniach runiczne symbole sugerowały, że należy do jednego z północnych plemion. Musiała być kimś ważnym. Jej pewność siebie, liczba złotych bransolet na nadgarstkach oraz futro srebrnego wilka opadające na ramię nie pozostawiały w tej kwestii żadnych wątpliwości.
– Zastanawiam się – warknął mag. Nawet nie spojrzał na rudą. Wydawał się poirytowany tym, że ktoś mu przerywa.
– Cóż ci po niej? Szybko się nudzisz, a moi ludzie domagają się jej krwi. Naruszyła spokój naszych przodków. – Głos kobiety balansował gdzieś pomiędzy seksowną kotką a wściekłą drapieżną pumą.
„Asterle? To musi być Asterle!” – pomyślała Lirr z przerażeniem.
Oderwała w końcu wzrok od Raidena i spojrzała na kobietę z większą uwagą. Jeszcze w Ysborgu słyszała o przywódcach najpotężniejszych barbarzyńskich klanów z północy. Asterle po śmierci swojego ojca stanęła na czele kilku nadmorskich plemion Idunnów. To prawdopodobnie jej ludzie starali się poprzedniej nocy obedrzeć Lirr ze skóry. Dopiero gdy płomienie z paleniska oświetliły profil rudej, Lirr zauważyła brzydką bliznę przecinającą jej brew. Pomyślała ze zgrozą, że takich ran nie sposób dorobić się, szydełkując spokojnie przed kominkiem. Barbarzyńska księżniczka z pewnością nie wyglądała na kogoś o łagodnym sercu. Dziewczyna przełknęła niepewnie ślinę i skrzywiła się znów, czując gorzki smak w ustach.
Oparta wygodnie o pokryty płaskorzeźbami łuk drzwi Asterle wbiła w nią żarłoczne, ciemnobrązowe spojrzenie.
Nie, nie w nią. Lirr dopiero teraz zauważyła, że ruda podnosi coś do ust, coś, co wyglądało na sporych rozmiarów jagnięcy udziec, w dużej części zresztą już zjedzony.
Zapach baraniny znów do niej dotarł, skręcił jej wnętrzności ze zdwojoną siłą. „Muszę go jakoś przekonać!” – pomyślała w panice. Była absolutnie pewna, że woli pozostać we władzy tego bezczelnego maga, niż stać się kawałkiem mięsa w jagnięcej potrawce Asterle.
Wróciła do niego wzrokiem, szukając na jego twarzy choćby cienia życzliwości, ale znalazła jedynie rosnące rozbawienie na widok jej wyraźnej paniki.
– Myślę, że... – zaczął z triumfalnym uśmiechem, ale nie dokończył.
Udręczony żołądek Lirr w końcu nie wytrzymał napięcia. Kolejne uderzenie ostrego aromatu baraniny i resztki alkoholu całkowicie zdominowały jej wytężoną siłę woli. Poczuła ucisk i ból, mdłości i dziwną lekkość, po czym efektownie zwymiotowała na jego eleganckie, wysokie skórzane buty i chyba również spodnie i ponownie straciła przytomność.




Spodobał Ci się fragment? ZAMÓW JUŻ DZIŚ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger