SIEDEM GRZECHÓW GŁÓWNYCH BLOGERÓW KSIĄŻKOWYCH


O blogosferze książkowej można powiedzieć naprawdę wiele, ale raczej tego złego niż dobrego. Z reguły trzymam się z daleka od aferek, nie wypowiadałam się na temat innych blogerów, ale ostatnio czara goryczy się przelała i zaczęłam się zastanawiać, dokąd ta nasza blogosfera książkowa zmierza…

Nie można zaprzeczyć, że blogerzy są motorem napędowym promocji książek. Jednak ostatnio nowych blogów książkowych pojawiło się jak grzybów po deszczu. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że większość z tych osób, nie zdaje sobie sprawy z tego, że blogowanie wiąże się z obowiązkami, z których trzeba się wywiązać.

Jakie są moje główne zarzuty w kierunku blogerów książkowych? O tym poniżej.


„Założyłam fanpage/konto na Instagramie, obserwuje mnie babcia Stasia, sąsiadka spod 5 i rodzeństwo. Chętnie zrecenzuje książkę X”.

Od jakiegoś czasu zajmuję się współpracami recenzenckimi w dwóch wydawnictwach i uwierzcie, takie wiadomości jak przykład powyżej są bardzo częste. Początkującym blogerom brakuje podstawowej wiedzy na temat współprac, ale przede wszystkim brakuje im pokory. Uważają, że skoro założyli stronę, to tyle wystarczy, by wydawcy wysyłali kartonami książki do recenzji… Moi kochani, nie tędy droga.

Pierwszą rzeczą, jakiej wymagam od potencjalnych współpracowników, jest liczba obserwujących/ polubień na FB, dokładniej mówiąc minimum 1000 obserwujących na Instagramie lub 1000 polubień na Facebookowym fanpagu. Dopiero później sprawdzam, czy blog/kanał jest dla nas atrakcyjny, czy znajdziemy tam odbiorców, czytam recenzje. Nie ukrywajmy, że branża wydawnicza to biznes jak każdy inny, książka „musi się sprzedać”, dlatego bloger, który ma na swojej stronie 100,200 czy 400 polubień nie jest dla mnie atrakcyjnym współpracownikiem. 

Większość blogerów przyjmuje wiadomość odmowną ze spokojem, dziękują za odpowiedź, jednak coraz częściej trafiają się takie osoby, które pokazują swoje niezadowolenie, przekonane o własnej „zajebistości” (wybaczcie wulgaryzm, ale inaczej nie da się tego opisać), próbują się targować (mam 600 obserwujących to prawie tysiąc).

Co o tym sądzić? Oceńcie sami.


STRESZCZENIA ZAMIAST RECENZJI

Nóż się w kieszeni otwiera, kiedy czytasz coś, co miało być recenzją, a okazuje się IDEALNYM STRESZCZENIEM ze wszelkimi spojlerami, dokładnie opisanymi bohaterami i pięknie przedstawionym zakończeniem. No bo po co czytelnik ma czytać książkę, skoro może przeczytać streszczenie i zaoszczędzić trochę pieniędzy. Kurczę, wydaje mi się, że wszyscy uczyliśmy się tego samego na lekcjach języka polskiego i powinniśmy wiedzieć, czym różni się streszczenie od recenzji. Rozumiem, że są osoby, które bloga założyły „dla siebie”, ale skoro wasze teksty są publiczne, dbajcie o swoich potencjalnych czytelników. Przed publikacją przeczytajcie całość napisanego przez was tekstu i pomyślcie, czy sami chcielibyście przeczytać taką recenzję. Czy ucieszyłoby was, gdyby ktoś zdradził wam fabułę wyczekiwanej przez was książki?

Jeśli nie potraficie napisać recenzji, bo zamiast tego wychodzi streszczenie, napiszcie w punktach plan. Po kolei wypunktujcie, o czym chcecie napisać: krótki opis, bohaterowie, pomysł na fabułę, styl i język, okładka, przekład etc. To pomoże wam uniknąć „zboczenia z tematu”.


ŹRÓDŁO: GOOGLE/PINTEREST

W obecnych czasach, gdy kultura obrazkowa sprzedaje się najlepiej, modne stały się grafiki z cytatami, promujące dany tytuł. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że blogerzy zapominają o czymś takim jak prawa autorskie… Aktorzy, modele — ich zdjęcia nagminnie wykorzystywane są w takich grafikach… Zdjęcia i grafiki pobrane z Pinteresta, z Facebookowych profili „gwiazd show-biznesu” - to wszystko znajdziecie w materiałach promujących książki. O ile bloger może „wytłumaczyć się” niewiedzą, to dziwią mnie wydawcy, wrzucający u siebie takie grafiki. Mówi się, że nieznajomość prawa szkodzi, a ja nie zdziwię się, jak komuś z polskich blogerów przyjdzie w końcu zapłacić za grafikę z podobizną przystojnego modela.

Zapytacie skąd legalnie, za darmo pobierać grafiki/zdjęcia do materiałów promocyjnych? Z banków zdjęć, dwa najpopularniejsze to pixabay i pexels — zachęcam do korzystania z legalnych źródeł.

Skoro przy temacie grafik jesteśmy, proszę was, zwracajcie uwagę na wykorzystywane przez was czcionki, sprawdźcie, czy tekst łatwo przeczytać, czy jest dobrze widoczny. Na koniec sprawdźcie, czy nie ma błędów- chcecie udostępniać materiały „promocyjne”, a grafiki z błędami działają dokładnie odwrotnie. Oczywiście, błędy się zdarzają, jednak warto sprawdzić jeden raz więcej niż o jeden raz za mało.


INSPIRACJA CZY KRADZIEŻ POMYSŁÓW?

O „inspiracji” w blogosferze, zwłaszcza książkowej można napisać całą książkę, ja jednak napiszę bardzo krótko. UŻYCIE WYOBRAŹNI! To, że blogerka X ma na swoim blogu cykl wpisów Y, nie znaczy, że powinieneś zrobić u siebie to samo tylko nazwać to cyklem K. Każdy z blogerów szuka pomysłów i sposobów na uatrakcyjnienie swoich wpisów, swojej strony, by przyciągnąć nowych czytelników, dlatego wymyśl coś swojego, zamiast powielać pomysły innych.


KÓŁECZKA WZAJEMNEJ ADORACJI

Uwierzcie, nie mam nic przeciwko sympatiom czy znajomościom w blogosferze, ale gdy wchodzisz na fanpage G a tam w komentarzach serduszka, tęcze i jednorożce pod KAŻDYM postem to czujesz mdłości. Wiem, że wielu z blogerów takimi komentarzami nawzajem podbija sobie statystyki, bo bezwzględne zasięgi nie chcą skoczyć w górę, ale zastanówcie się… czy przez takie komentarze zyskacie nowych czytelników? Czy one odnoszą się do waszego tekstu?


PIEŚNI POCHWALNE

Teraz pewnie się oburzycie, prawda?
Choćby człowiek sięgał jedynie po książki z ulubionego gatunku, to i tak trafi na taką, która mu się nie spodoba. Same pozytywne recenzje, często wręcz pieśni pochwalne, zwłaszcza książek naszych polskich autorów… To błąd wielu blogerów, nie tylko początkujących. Powiedzcie, czy według was, bloger, który na swojej stronie posiada SAME POZYTYWNE teksty, jest wiarygodny? Bo dla mnie nie… Opinie o książkach zawsze są subiektywne, ale umiejętność wskazania błędów, elementów, które się nie podobały w tekście, są bardzo ważne. Nie tylko stajecie się bardziej wiarygodni, ale także pomagacie autorom, zwłaszcza polskim, się rozwijać, doskonalić, zwracacie im uwagę na to, co powinni poprawić.


PATRONAT MEDIALNY BEZ ZNAJOMOŚCI TEKSTU

Na samym początku moich współprac blogerskich nie sądziłam, że na tylu książkach pojawi się mój logotyp. Również na początku współprac zgodziłam się na patronat „w ciemno”... błyskawicznie tego pożałowałam, bo książka była okropna. Od tamtej pamiętnej chwili zawsze czytam tekst przed podjęciem decyzji o patronacie. Dlatego bardzo dziwią mnie blogerzy, którzy głośno przyznają się, że nie czytali przed premierą książki, której patronują. Dla mnie patronat oznacza „podpisanie się” pod książką, promowanie jej, dlatego że uważam ją za naprawdę dobrą. Jak można patronować czemuś i promować coś, czego się nie zna? Czy tak bardzo liczy się „znaczek” na okładce?


Jestem ciekawa, co sądzicie na temat blogerów książkowych.
Są rzeczy, które was irytują, czy kompletnie nie zwracacie na to uwagi?
Zgadzacie się z moimi „zarzutami” czy uważacie, że wyolbrzymiam problem?
Ja mogłabym tutaj dopisać jeszcze kilka punktów, ale te wymienione powyżej to taka siódemka, to takie „najważniejsze” sprawy, nad którymi powinno popracować się w blogosferze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger