Karolina Klimkiewicz - Marzenia mają twoje imię || fragment

 


Prolog

Nie poddam się. Obiecuję, że nie poddam się bez względu na wszystko. Będę walczyć dla ciebie, dla siebie, dla nas. Trzymając cię w ramionach, nie wypuszczę cię – nigdy! Obiecuję. Nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Bo gdy zamykam oczy, widzę nasz świat. Jeden, idealny, bez granic i podziałów. Świat, w którym wszystkie marzenia się spełniają. Jednak gdy moje powieki otwierają się, ten świat znika. Stajemy się różni, inni, obcy. Tylko przy tobie jestem tym, kim jestem. Bo w tobie ukryte są wszystkie moje marzenia. Dlatego obiecuję, nie poddam się nigdy.

Rozdział 1

– Tylko nie pij za dużo. – Diana całuje mnie delikatnie w usta.
Leży swobodna i dzika, w samej koszulce i damskich bokserkach na satynowej pościeli, i czyta książkę. Wymalowana i pachnąca, z kokieteryjnym spojrzeniem. Gdy na nią patrzę, czuję się prawdziwym szczęściarzem. Jest mądra, piękna, dobra – czasami może zbyt zadziorna i zbyt pewna siebie, choć w sypialni te cechy stają się bardziej atutem niż przywarą.
– Jeśli poprosisz, mogę zostać – mruczę jej do ucha.
– Może i poproszę! – Śmieje się zalotnie i przyciska wargi do moich ust. Zdejmuję marynarkę. Kładę się na łóżko i zaczynam całować jej nagie stopy. Czubkiem języka przesuwam się coraz wyżej, muskając rozgrzane uda.
– Spóźnisz się – przypomina mi.
W tej chwili nie myślę o przyjaciołach, w sumie w ogóle nie myślę. Teraz chcę ją poczuć, zanurzyć się w gorącym, ponętnym ciele. Zatracić się w chwili, tylko z nią. Nie patrząc na zegarek i zobowiązania. Pragnę jej.
– Walić ich – rzucam, nie przestając całować Diany.
Rozsuwam jej uda, ściągam bieliznę. Ciepłe wargi przybliżam do ciała. Drży, ja również. Moje serce i oddech przyśpieszają, dłonie sunące po gładkiej skórze zaczynają się pocić. Nie odrywam ust, sięgam nimi coraz wyżej i wyżej, jeszcze łapczywiej jej pragnąc.
– Ced… – zaczyna, jednak rozkosz nie pozwala jej kontynuować. Wygina się do tyłu. Dłonie zaciska na pościeli.
Podnoszę się i rozbieram. Uśmiech triumfu widnieje na mojej twarzy. Przybliżam się do niej, chcąc ją objąć. Diana odsuwa mnie od siebie delikatnym ruchem dłoni.
– Prezerwatywa! – przypomina mi.
Wzdycham, uważając ją za zbędną. W końcu niedługo będziemy małżeństwem, dziecko nie byłoby wcale złą wiadomością. Nie dyskutuję jednak. Sięgam do nocnej szafki, wyciągam gumkę i powracam do mojej bogini.
Seks z Dianą najczęściej jest zajebisty. Niepozbawiony wad, a jednak sam jej wygląd potrafi rozgrzać mnie do czerwoności. Sprawia, że chociaż na chwilę mogę zapomnieć o etykiecie i konwenansach i być po prostu facetem. Dominującym, pewnym siebie i władczym.
– Kochanie, ja już doszłam – mówi nagle i odwraca się na bok.
Dziś jednak jest inaczej. Podnoszę się, czując, że nie ma ochoty na dłuższe pieszczoty.
Patrzę na nią z rezerwą i lekkim niedowierzaniem. W myślach pytając, o co, kurwa, chodzi? W środku aż cały krzyczę. Podniecony i pełen emocji, mam wrażenie, że zaraz eksploduję.
– Mogłaś chwilę jeszcze poczekać! – mówię ostrzej, niż planowałem, zakładając nerwowo bokserki.
– Bolało mnie, miałam to robić na siłę? – Marszczy czoło w grymasie niezadowolenia. Okrywa się kołdrą i sięga po niedokończoną książkę.
Chcę na nią krzyknąć. Obszar seksu jest jednak jednym z tych, o które mamy zakaz kłótni. Diana ma bzika na punkcie przemocy, wartości i granic. Dla niej nie – to nie! I każda ingerencja w jej autonomię jest od razu uznawana za przejaw seksizmu i toksyczną władzę.
– Będziesz teraz czytać? – dziwię się, nie potrafiąc do końca ukryć oburzenia.
– Tak, przecież ty wychodzisz… – Nawet na mnie nie patrzy. Wpatrzona w tekst, przewraca kolejną stronę.
Zaciskam wargi. Koszulka, którą trzymam w dłoniach, staje się moim emocjonalnym wentylem, gniotę ją i wykręcam w dłoniach.
– Chciałem zostać, myślałem, że zamówimy sushi, napijemy się wina.
– Miałeś iść z chłopakami na piwo, zaplanowałam sobie ten wieczór inaczej. Potrzebuję pobyć sama. – Rzuca mi chłodne spojrzenie.
Czy my naprawdę uprawialiśmy przed chwilą seks? Rozczarowany zadaję sobie w myślach pytanie.
– Serio?! – Podnoszę głos.
– Boże – rzuca książkę i patrzy na mnie gniewnie – mogę chyba mieć jeden dzień tylko dla siebie, czy to taka zbrodnia?
– Spoko. – Kiwam głową i zakładam spodnie. – Miej sobie tyle czasu dla siebie, ile chcesz, śpię dzisiaj w swoim mieszkaniu.
– Ced, proszę. Kocham cię, chcę po prostu…
– Czego? – warczę. – Czego chcesz?
Nie wiem, czy jestem wściekły, bo nie doszedłem, czy dlatego, że potraktowała mnie jak gówno. Najbardziej chyba jednak wkurza mnie to, że bez względu na powód swoich emocji nie mogę tego głośno powiedzieć. Muszę udawać, że mi to odpowiada, w innym wypadku zostanę nazwany toksycznym i bez uczuć.
– Już nic!
– Tak myślałem.
Zakładam nową koszulę, bo stara do niczego już się nie nadaje. Sięgam po buty, biorę marynarkę w dłonie i trzaskając drzwiami, wychodzę z mieszkania.
Słońce ogrzewa moją twarz. Wyciągam paczkę papierosów, przypalam jednego. Biorę wdech, papierosowy dym przenika przez usta do płuc. Wkładam lewą dłoń do kieszeni i idę przed siebie. Staram się odpowiedzieć na pytanie, co jest, kurwa, nie tak. Od jakiegoś czasu coś nie gra. Czuję to. Seks jest instrumentalny lub w ogóle go nie ma. Na pytanie, czy chce porozmawiać, zbywa mnie lub się denerwuje. Wzdycham, szukając uzasadnienia jej zachowania.
Ona twierdzi, że to we mnie jest problem. Tego też próbowałem – znaleźć w sobie winę, którą ona dostrzega. Nie potrafię. Może za mało się staram, może za dużo, może nadinterpretuję, a może wręcz odwrotnie. Nie potrafię jednak wytłumaczyć, co się dzieje i dlaczego.
Przechodzę na drugą stronę ulicy, idę wzdłuż alejki, żeby po kilku minutach znaleźć się pod barem. Otwieram drzwi. Mimo wczesnej pory lokal jest pełen.
– Cześć. – Podchodzę do stolika, przy którym siedzi Troy i Sommerly. Witam się i siadam.
– Siema, właśnie mówię Sommerly`emu jak powinien postępować z kobietami, kolejna dała mu kosza. – Śmieje się Troy.
– Ta z zielonymi włosami? – upewniam się.
Sommerly nie należy do facetów, którzy potrafią utrzymać kobietę dłużej niż przez jedną randkę. On uważa, że jeszcze nie urodziła się taka, która by sprawiła, że jego serce zabije mocniej. My uważaliśmy, że problem tkwi w zupełnie czymś innym.
– Właśnie, i w tym był problem! – emocjonuje się Som. – Kojarzycie ją po kolorze włosów, a nie po cyckach czy dupie, nawet oczy byłyby lepszym znakiem rozpoznawczym!
– Ale przecież to ona zlała ciebie, a nie ty ją… – wypomina mu Troy, śmiejąc się odrobinę kpiąco.
– Nieprawda, to ja dałem kosza jej, ale sprawiłem, że myślała inaczej.
Wraz z Troyem patrzymy po sobie i wybuchamy śmiechem. Som zaczyna się miotać i tłumaczyć, co tym bardziej powoduje, że nie możemy się opanować.
Wraz z tym śmiechem czuję, jak zgromadzone we mnie napięcie puszcza i przemija. Zamykam na chwilę oczy z ulgą. Czuję się nieco lżejszy. Usiłuję wyprzeć myśli związane z Dianą i jej fochami. Rano znów będę musiał się nad tym zastanawiać, dlatego pozwalam sobie na chwilę chillout`u.
– Nie rozumiecie sztuki manipulacji – fuka wkurzony Som.
– Dobra, to podziel się nią. Mam jutro rocznicę, chętnie nauczę się czegoś od ciebie! – Wciąż z niego żartuję. – Co prawda zarezerwowałem hotel, zamówiłem kwiaty, szampana i kupiłem biżuterię, ale może się okazać, że zapomniałem o kluczowym elemencie.
– Drwijcie sobie – warczy Som i upija trochę piwa – jeszcze kiedyś będziecie mi zazdrościć, zobaczycie.
– O tak! – Troy daje mu kuksańca w ramię. – Tego jestem pewien.
Wzdycham, wstaję i idę zamówić kolejne piwo. To nasza stała miejscówka. Każdy z nas ma do tego baru mniej więcej tę samą odległość, wystarczającą, żeby nasze kobiety tu nie przychodziły.
– Trzy lane – mówię do barmana.
– Słyszałem, że jutro wielki dzień – śmieje się mężczyzna, który zazwyczaj nas obsługuje.
– Można tak powiedzieć – odpowiadam, kładąc na ladę pieniądze.
– Może dasz sobie postawić drinka? – Obok mnie stoi blondyna w miniówce i szpilkach niemal tak wysokich, jak długie są jej nogi. Ma mocny i wyzywający makijaż, przyklejone rzęsy, a pachnie jak wytwórnia perfum. Spod tony kosmetyków widać, że nie jest brzydka, zastanawiam się więc, po co jej aż tak mocny make up.
– Dzięki, ale jestem z kumplami. – Spoglądam w stronę swojego stolika.
– Myślę, że by zrozumieli.
– To mi pochlebia – mówię grzecznie, jest napalona, a ja nie chcę jej urazić. – Ale mam narzeczoną.
– Jest tutaj? – Rozgląda się ostentacyjnie.
– Nie.
– No właśnie! – Wzrusza ramionami i przybliża się do mnie. Wskazującym palcem dotyka mojej koszuli. – Czego oczy nie widzą…
Zaczynam się śmiać. Nie odpowiadam. Biorę piwa, które stoją przede mną, i wracam do kumpli.
– Som, tamta jest chętna – rekomenduję przyjacielowi blondynkę.
– Hmm. – Marszczy czoło. – Nie wiem – mlaska z dezaprobatą – jakoś nie w moim typie.
– A ty masz w ogóle jakiś typ? – rzuca Troy już lekko podchmielony.
– Albo wiesz co, dobra! – Sommerly przyjmuje wyzwanie. Wypija do końca piwo. Odstawia z impetem kufel i podchodzi do dziewczyny.
Odwracam się, za nic w świecie nie mogę tego przegapić. Sommerly mówi jej coś na ucho, ona się uśmiecha i kiwa głową, po chwili idą oboje w stronę toalety.
– No nieźle – komentuję, podnosząc brwi do góry ze zdziwienia, że jednak się zdecydował. Był wolny, nic go nie ograniczało, mógł robić, co chciał. Mimo że ta dziewczyna naprawdę mnie nie interesuje, przez chwilę zazdroszczę mu tej wolności.
– Się chłopak zabawi.
– Może my też powinniśmy – mówię na głos to, co powinienem zachować dla siebie.
– No co ty… – dziwi się Troy. – Serio? Mógłbyś zdradzić Dianę?
– Pewnie, że nie! – Wzdrygam się. – Nie o to mi chodziło. Zazdroszczę mu, że nic go nie ogranicza.
– Wszystko w porządku? – pyta mężczyzna.
– Tak – kłamię. – Wszystko okey.
Upijam łyk piwa, które właściwie mi nie smakuje. Wpatruję się w złocisty napój, mam ochotę wrócić do domu i porozmawiać z Dianą. Nie mogę jednak, obiecałem, że będzie miała dzień dla siebie. Siedzę więc dalej i gadam o bzdurach z nadzieją, że jutrzejsza rocznica będzie milsza i wreszcie będziemy mogli spokojnie pogadać. Próbuję się okłamywać, że bez problemu mogę wyrzucić ją ze swoich myśli i bawić się sam bez wyrzutów sumienia.

Poruszam się najciszej, jak potrafię. Zamykam drzwi, wchodzę do środka. Kurtkę wieszam na wieszaku, ściągam buty. Niezauważony udaję się do łazienki. Przekręcam klamkę, wzdycham.
Dłonią przemywam wannę, zaczynam ją napełniać, dolewam płynu. W tym czasie golę się, myję zęby i rozbieram. Wchodzę do gorącej wody, sycząc pod nosem, szybko dolewam zimnej. Skóra przyzwyczaja się, zanurzam głowę.
Nie mogłem dłużej wysiedzieć w swoim mieszkaniu. Dziś jest rocznica, kłótnia, spotkanie dopiero w hotelu, nie umiałbym tak. Musiałem zobaczyć się z nią wcześniej. Przedtem konieczna jest kąpiel. Śmierdzę jak gorzelnia.
Namydlam ciało i głowę. Zamykam oczy, relaksuję się chwilą ciszy i samotności. Po nasiadówce w barze poszliśmy do mnie. Sommerly dogodził sobie, tylko że zapomniał o kasie. Troy musiał pożyczyć mu gotówkę, bo w drzwiach stał sutener. Zaraz potem wyszliśmy. Za bardzo nie pamiętam, co było później, świta mi wódka kupiona w sklepie, wyjadane resztki z lodówki i obleśne żarty. To bardziej przypomina wieczór kawalerski, a nie zwykły wypad do baru.
Moim ciałem wstrząsa dreszcz. Uśmiecham się do własnych myśli i raz jeszcze zanurzam głowę w ciepłej wodzie.
– Dzień dobry… – Słyszę zdenerwowany głos Diany. Wynurzam się, pocieram twarz dłońmi. Stoi z założonymi rękoma, jest wściekła.
– Cześć, obudziłem cię?
– Nie, sama się obudziłam i poczułam gorzelnię!
– Dlatego się myję – rzucam.
Wstaję, biorę ręcznik z wieszaka, okręcam nim biodra.
– Dlaczego nie wróciłeś do domu na noc? – pyta podniesionym tonem.
– Przecież chciałaś mieć czas dla siebie – przypominam jej.
– Jesteś głupi, martwiłam się! – Jej twarz łagodnienie. Podchodzi do mnie i całuje znienacka.
– Przeszło ci?
Nie lubię takich huśtawek nastroju, labilności, która przechodzi z jednej skrajności w drugą. Humorki działają na mnie dezorientacyjnie, gubię się w tym kobiecym, emocjonalnym odbiorze świata.
– Tak – dotyka mojego ramienia. – Chciałam tylko poczytać książkę, a o ciebie się bałam.
– Nie wiem po co, złego diabli nie biorą – żartuję, dając trochę na luz.
Widząc, że jej przeszło, staram się nie drążyć tematu. Przynajmniej nie dziś. Mokry ręcznik wrzucam do prania, nago wychodzę z łazienki, idę do sypialni, zakładam czyste bokserki.
– Chcesz kawy? – pyta, nalewając wodę do czajnika.
– Poproszę. Odpoczęłaś?
– Nie. – Śmieje się. – Martwiłam się, co chwilę się budziłam, żeby spojrzeć na telefon.
– Czemu nie zadzwoniłaś?
– Było mi głupio, najpierw na ciebie naskoczyłam, a później… – Marszczy nos zawstydzona.
Podchodzę do niej, ujmuję jej twarz w dłonie i całuję w usta.
– Jestem twoim narzeczonym, znam cię! – Ponawiam pocałunek, który ona odwzajemnia.
Czajnik gwiżdże, lekceważę go. Biorę Dianę na ręce, chichocze radośnie. Zanoszę ją do sypialni i kładę na łóżko, całując szyję, wargi, uszy.
– Wyłączę tylko czajnik – mówię i idę w stronę kuchni.
– Wróć! – krzyczy, przygryzając wargi z podniecenia.
– Zawsze – odpowiadam.
Takie poranki uwielbiam. Pełne miłości i pożądania, poranki, po których wiadomo, że pomimo kłótni i niedomówień wszystko się ułoży.
Wyłączam czajnik i wracam do niej, leży już naga, przykryta kołdrą, uśmiechając się uwodzicielsko.
– Zaczynamy od deseru, miło. – mruczę.
Idę w stronę łóżka, ściągając garderobę, którą zdążyłem na siebie włożyć Diana śmieje się w głos, kusicielsko wystawiając nogę spod kołdry. W tej chwili znów zazdroszczę sam sobie, nie pamiętam już nawet, dlaczego pomyślałem, że Som miałby mieć lepiej ode mnie.
Zatracam się w tym poranku, delektując się Dianą, tą chwilą i nami. To piękny początek dzisiejszego świętowania, a wszystko to, co nas poróżniło, stało się jedną z miliona chwil, które będziemy wspólnie dzielić przez resztę naszego życia.




ZAMÓW JUŻ DZIŚ! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger