Martyna Raduchowska - Spektrum || Fragment 2

Wydawnictwo Uroboros

Premiera 3 października 2018 r.

– Taką mnie stworzono. Jestem posłuszna.
Quinn otwiera usta, żeby się wreszcie odezwać, ale zaraz zamyka je z powrotem. Błagalnie zerka na Pomyłkę, lecz ta, zakłopotana jeszcze bardziej od porucznika, unika jego wzroku. Minuty niezręcznego milczenia przeciągają się nieznośnie, a potem wnętrze kabiny zalewa białe światło. Dźwig rusza w górę, wyświetlacz roi się od cyfr i wznawia odliczanie.
Winda hamuje łagodnie, sygnalizując przybycie na ostatni poziom znajomą melodyjką. Drzwi rozsuwają się z cichym szumem, a naszym oczom ukazuje się pogodne, akwamarynowe niebo.
W następnej chwili powietrze ciemnieje od kul.

***

Tym razem nie mam szansy osłonić Quinna.
Słyszę, jak wrzeszczy z bólu i krztusi się krwią. Widzę, jak pada na ziemię, prosto w rozbryzgi parującej czerwieni. Sama oberwałam serią i musiałam uskoczyć za mur, który okala wyjście na dach, by dać ciału czas na regenerację. Nie przerywając ognia, podpinam się pod oprogramowanie medyczne zawiadujące uniformem porucznika, żeby na bieżąco monitorować jego stan. Niezawodna Angelina reaguje błyskawicznie. Faszeruje go taką ilością morfiny, że Jared momentalnie wiotczeje i cichnie.
Przebite prawe płuco. Uszkodzona wątroba. Zakładam bioopatrunek. Podaję antybiotyki. Rozpoczynam procedurę obniżania temperatury ciała…
Beznamiętny głos Angeliny rozbrzmiewa mi w umyśle, odbija się echem od wnętrza czaszki i zagłusza huk wystrzałów.
Utrata przytomności nastąpi za dziewięćdziesiąt sekund. Prawdopodobieństwo zgonu wynosi siedemdziesiąt osiem procent.
Przybliżam obraz pola bitwy, próbuję przebić się wzrokiem przez kłęby dymu i furkoczące na wietrze pióropusze ognia. Trzydzieści metrów przed sobą dostrzegam oświetloną reflektorami płytę lądowiska. W oddali słyszę miarowy warkot i łopotanie wirników. Helikopter nadlatuje. Przełączam karabin na ogień automatyczny i wypadam zza węgła, prując pociskami pozornie na oślep. Przetaczam się po ciele powalonej Kukły, wyszarpuję jej granat zza paska i posyłam go tam, skąd pada najwięcej strzałów. Wybuch tryska dookoła fontanną ognia, wrzasku i rozdartych
tkanek.
Dopadam do porucznika i Pomyłki. Leżą jedno przy drugim w pełznącej po betonie czerwonej kałuży. Pociągam Take za bark i przewracam na plecy, zaglądam w zeszklone, szafirowe oczy. W przeciwieństwie do Jareda dziewczyna nie ma na sobie uniformu Guardian Angel, nad jej zdrowiem
nie czuwa Angelina, cybernetyczny chirurg polowy, inteligentny system podtrzymywania życia. Stan Pomyłki nie ma zresztą żadnego znaczenia, liczy się tylko ewakuacja porucznika.
Chwytam go za ramiona, szarpię silnie i unoszę do pozycji siedzącej.
– Jak się trzymasz, Red?
– May…
Ciśnienie spada. Podaję adrenalinę.
Obejmuję go ramieniem. Wolną ręką celuję w zbliżającą się Kukłę. Mierzę w szyję, najczulszy punkt, między kuloodporną zasłonę hełmu a wysoki kołnierz pancerza. Wszystkie trzy pociski idealnie trafiają w cel, Easy Puppet pada na ziemię, rzygając krwią.
– May…
– Nic nie mów. Zabieram cię stąd, poruczniku.
Podnoszę go bez wysiłku, przerzucam sobie przez ramię jak worek puchu. Ignoruję świszczące we wszystkich kierunkach pociski i puszczam się biegiem w stronę lądowiska.
Krzyczę, gdy dosięga mnie kula, a w ostrym bólu, który rozrywa mi udo, znajduję nieoczekiwaną ulgę, osobliwe pokrzepienie. Ból jest dobry. Ból oznacza, że wciąż tu jestem. Obrywam jeszcze trzykrotnie, ale nie zwalniam kroku, prawie nie gubię rytmu. Moje elastyczne tkanki znoszą siłę
uderzenia dużo lepiej niż ludzkie. Regenerują się błyskawicznie, wypluwając zdeformowane grudki ołowiu i na powrót zasklepiając rozszarpaną skórę.
Tymczasem Angelina dwoi się i troi, by jakoś połatać podziurawionego Quinna i zatrzymać uchodzące z niego życie.
Rozległy krwotok wewnętrzny. Podaję płyn infuzyjny. Utrata przytomności nastąpi za trzydzieści dwie sekundy. Prawdopodobieństwo zgonu wynosi…
Łopotanie wirników zagłusza jej przerażająco precyzyjne prognozy.
Dopadam do bocznych drzwi helikoptera, oddaję Jareda w ręce załogi, wskakuję na pokład. Pilot podrywa maszynę z lądowiska, zanim z hukiem zasunęłam wejście. Po kilku sekundach śmigłowiec leci już wysoko nad dachami wieżowców, a smukły budynek Beyond Industries czerni się i dymi w oddali jak gigantyczna, zwęglona zapałka.
Etap trzeci zakończony.
Porucznik to traci, to znów odzyskuje przytomność, bezgłośnie poruszając ustami i starając się wbić palce w rozwibrowane powietrze. Ostrożnie układam go w pozycji, którą rekomenduje Angelina. A potem, powodowana jakimś dziwnym odruchem, impulsem, nad którym nie umiem zapanować, ujmuję go za dłoń i ściskam mocno. Jęczy coś niezrozumiale w odpowiedzi.
Czuję na sobie spojrzenia załogi. Prostuję się i powoli cofam rękę. Nie mogę dostrzec oczu skrytych za ciemnymi osłonami hełmofonów, ale atmosfera na pokładzie wyraźnie gęstnieje. Powietrze zaczyna trzeszczeć od wzbierającego napięcia.
– Jak sytuacja w mieście? – rzucam pytanie w eter, zwracając się do wszystkich i do nikogo.
– Straszny burdel – oznajmia policjant, który siedzi najbliżej mnie. – W slumsach zamieszki wybuchły zaraz po tym, jak informacja o zamachu i manifest Equilibrium wyciekły do Pajęczyny. Buntownicy opanowali już cały wschodni dystrykt i zaraz pewnie ruszą na centrum.
– Sytuacja była do opanowania – podejmuje drugi. – Ale teraz policyjni syntetycy nagle zaczęli przyłączać się do rebelii.
Zginęło wielu naszych ludzi. Większość zdrajców to androidy twojej generacji.
Nawet przez warkot silników doskonale słyszę, jak mężczyzna wstaje, lecz unoszę głowę dopiero, gdy pada na mnie jego cień. Bez słowa patrzę na odbezpieczony pistolet, który trzyma, i wiem, co zaraz nastąpi. Nie mylę się.
– Muszę przestrzegać procedur i zadać ci to pytanie. Czy choć raz pomyślałaś o tym, żeby przejść na stronę rebeliantów?
Quinn porusza się niespokojnie, trąca mnie palcami w biodro. Odpowiadam mu spojrzeniem na spojrzenie.
Z bladej, zroszonej potem twarzy, ściągniętych brwi i oczu koloru gniewnego oceanu wyczytuję, że resztkami sił uczepił się świadomości, zdecydowany nie puścić, dopóki nie
usłyszy mojej odpowiedzi. Oboje wiemy, że odpowiedź może być tylko jedna. A kiedy już się przyznam, trzymający mnie na muszce funkcjonariusz nie będzie miał wyboru. Zbuntowany android na pokładzie to zbyt wielkie ryzyko, zwłaszcza w obliczu szalejących w mieście zamieszek. W sytuacjach kryzysowych, takich jak ta, każdy oficer policji ma prawo przesłuchać podejrzanego syntetyka i w razie konieczności dokonać jego dezaktywacji. Odsiewu. Uśpienia. Eleganckie eufemizmy na zabijanie robotów doprawdy trudno zliczyć.
To, co nigdy nie żyło, nie może wszak umrzeć, a język przepisów prawnych musi być precyzyjny. Fakt, że androidy umieją mówić tylko prawdę, bardzo ułatwia przeprowadzanie selekcji. Wystarczy po prostu zapytać.
Jared z trudem utrzymuje uniesione powieki. Pot spływa mu po skroniach, wargi wykrzywia grymas wysiłku i bólu.
Szybko uciekam wzrokiem w bok.
W głowie mam absolutną pustkę, całą uwagę skupiam na czarnym oku lufy. Nie chcę zasypiać. Jeszcze godzinę temu dałabym się rozstrzelać bez słowa protestu, ale nie teraz. Nie po tym, jak myśl o reinforsynie rozbudziła we mnie nieznaną dotąd wolę przetrwania. Już nie mechaniczną,
zainscenizowaną, wdrukowaną na sztywno w akcje i reakcje, lecz spontaniczną, w pełni świadomą i – nade wszystko – moją własną. Do niedawna uśpiony instynkt przybiera na sile z każdym haustem powietrza. Czuję ten obcy, samoistny żywioł, budzący się do życia wewnątrz pieczołowicie
wyhodowanych trzewi. Czuję kiełkujący we mnie bunt. Nie przeciwko temu, co się ze mną dzieje, lecz przeciwko całej reszcie.
Szczęk przeładowywanej broni wyrywa mnie z głębi siebie, sprowadza z powrotem na pokład helikoptera.
– Odpowiadaj na pytanie, replikantko.
Milczę. Wracam spojrzeniem do swojego porucznika, zastanawiając się w duchu, czy kiedyś mi wybaczy.
– Czy chciałaś przyłączyć się do rebelii?
– Nie – kłamię wreszcie. Głośno, wyraźnie, bez zająknięcia.
Mężczyzna momentalnie przestaje we mnie celować i chowa pistolet do kabury pod pachą. Po chwili słyszę, jak wraca na swoje miejsce.
Mija kilka sekund, zanim na wpół zamroczony Quinn zdaje sobie wreszcie sprawę, co właśnie zaszło. Gdy już pojmuje, jego oczy twardnieją na diament, sztormowe morze tęczówek nagle skuwa lód.
Posyłam mu przepraszający uśmiech, choć nie jestem pewna, czy zdążył go zobaczyć, bo już odpływa zupełnie, trawiony gorączką, wygaszony morfiną, ukołysany jednostajnym pomrukiem silników. Wyraźnie dostrzegam moment, w którym traci przytomność, jeszcze zanim błyska białkami spod półprzymkniętych powiek. W umyśle bez przerwy tętni mi obojętny na wszystko głos Angeliny:
Ostra niewydolność krążenia. Tętno nitkowate. Moduł resuscytacyjny gotowy do aktywacji. Podaję tlen. Prawdopodobieństwo śmierci wzrosło do dziewięćdziesięciu sześciu
procent. Dobranoc, poruczniku Quinn.
– Dobranoc, Red – szepczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger