Daria Skiba - UWOLNIJ MNIE || Fragment powieści
ROZDZIAŁ 1.
Diana
Uwolnij mnie…
Wysłałam.
Nie wierzę, że to zrobiłam. Po prostu nie wierzę. Próbowałam setki razy.
Chciałam napisać, powiedzieć, wykrzyczeć, zedrzeć gardło do granic możliwości,
byleby tylko ktoś usłyszał. Ktokolwiek. Widział prawie każdy, udając, że
wszystko jest okej. Kto jak kto, ale Diana? Ona zawsze sama daje sobie radę,
poza tym na własne życzenie wpakowała się w to bagno. Niech sobie teraz radzi.
Prawda
była taka, że już nie potrafiłam. Kiedyś byłam silną dziewczyną, która
wiedziała, czego chce od życia. To prawda, potrafiłam zdobyć serce faceta, na
którym mi zależało, ale zawsze też panowałam nad związkiem. Myślałam, że tutaj
też tak będzie. Myślałam.
Grubo
ponad dwa lata temu, a właściwie prawie trzy, wyfrunęłam z rodzinnego
gniazdka. Rodzice pobłogosławili ukochaną córkę i wysłali do wielkiego
miasta na studia. Do dziś pamiętam słowa wychowawczyni z liceum, że
najlepszy czas w jej życiu to studia!
Szykowałam
się na niezwykłą i niezapomnianą przygodę w miejskiej dżungli.
Niezapomnianą z całą pewnością… Wielkie miasto przywitałam w czerwcu i poszłam
do pracy. Wiedziałam, że parę groszy zawsze się przyda, a do nauki pozostały
jeszcze trzy miesiące. Tam też go poznałam. Patryk był wysokim, śniadym
chłopakiem z tatuażami na ręce i szalonym błyskiem w oku. Dzień, w którym
po raz pierwszy go zobaczyłam, miał zmienić moje życie na dobre. Tak też się
stało.
Nasza
znajomość szybko przerodziła się w namiętny romans zakrapiany alkoholem. Nie
piłam dużo. Właściwie nie wypijałam nawet całego piwa. Wolałam czerwone wino,
ale maksymalnie dwie lampki. Musiałam zachować trzeźwość umysłu. Jak się
okazało na koniec, Patryk chyba nigdy nie był na tyle trzeźwy, by
dostrzec to, co konieczne. Najpierw mi imponował. Wychowany w mieście, odważny,
mający dobre znajomości. Tatuaże miał nie tylko na ręce, ale również na
nogach i plecach. Ten ostatni nawet lubiłam. Był to chiński smok.
Zawsze
sobie powtarzałam, że mój facet nie będzie mieć tatuaży, nie będzie pić ani
palić. O mocniejszych używkach nie wspominając. Dlaczego więc zadurzyłam się w
Patryku? Proszę, niech nikt mnie o to nie pyta. Choć ta historia rozpoczęła się
niezwykle ciepło, z każdym kolejnym dniem się zmieniała. Jednak czy na lepsze?
Życie to tylko garstka ulotnych chwil, które, niewykorzystane, opuszczą nas na
dobre.
Przeprowadzając
się do wielkiego miasta – z dala od rodziny, domu, znajomych i wszystkiego,
co się znało – można nagle poczuć się zakłopotanym. Bardzo zagubionym i bezbronnym.
Właśnie tak się czułam. Potrzebowałam kogoś, kto mnie ochroni i będzie blisko.
Kto otoczy ramieniem i mocno przytuli, ocierając spływające pojedynczo łzy.
Znalazłam mojego wymarzonego bohatera. Przystojnego, zabawnego, towarzyskiego.
Obdarzyłam go całą miłością, jaką tylko znalazłam w rozdartym sercu. Oddałam mu
wszystko, co tylko mogłam. Oddałam mu własne życie, uśmiech drobnej
blondynki, szczęście, które dostrzegalne było w jej zielonych źrenicach.
Oddałam małe dłonie, które każdą wolną minutę poświęcały na pracę, by mógł
kupić kolejną puszkę piwa. Puszkę, którą otwierał, pił na raz połowę, a resztę
rzucał w krzaki. Połowę. Moje ciężko zarobione pieniądze były marnowane w
każdej możliwej sekundzie mojego życia. Oddałam wszystko, łącznie z całą sobą.
Czego bowiem nie robi się z miłości? Tak bardzo chciałam kochać. Tak bardzo
chciałam być po prostu kochana.
Początkowo
tłumaczyłam sobie wszystko inaczej, niż było naprawdę. Piwa się chciało, bo był
mecz, bo koledzy zadzwonili, bo było ciężko w pracy, bo ojciec krzywo się
popatrzył, bo kot zjadł całą saszetkę karmy, bo przecież pić się chce… Po roku,
może trochę dłużej, przestałam oszukiwać samą siebie. Związałam się z
alkoholikiem, uzależnionym od innych używek. Z facetem, który nigdy mnie nie
szanował. Który mnie okłamywał, okradał, poniżał. Czasem potrafił wyzywać mnie przy
wspólnych znajomych, przy jego rodzicach. A ja tak bardzo wierzyłam, że się
zmieni. Przecież mówił, że mnie kocha. Mówił, że jeśli go zostawię, to skończy
z własnym życiem, bo ono straci sens. Dziś wiem, że był to szantaż emocjonalny,
a jedyne, co było w tych słowach prawdziwe, to fakt, że jego życie straci
sens. W końcu miał łatwe pieniądze na własne zachcianki, głupią dziewczynę,
która sprzątała jego brudy, gotowała, w pracy ratowała dupę.
Po
dwóch latach zaczęłam się załamywać. Przez Patryka tonęłam w coraz większych
kłamstwach. Zwodziłam bliskich, bo jak mogłam im powiedzieć prawdę? Przyznać
się do porażki i do patologii, w jakiej żyłam ponad dwa lata. Płakałam coraz
częściej. Kiedy on zasypiał pijany we wspólnym łóżku, ja zamykałam się w
kuchni, próbując się uczyć. Byłam przemęczona. Dzienne studia, praca na trzy
czwarte etatu, „dom” i nauka nocami. Powoli przestawałam dawać radę. Siadałam
skulona pod ścianą, podciągałam nogi pod brodę i zalewałam się łzami. Cichymi,
żeby nie obudzić mojego „wybranka”.
W
międzyczasie poznałam Sławka. Widział mój ból i jego bolało to równie mocno.
Zakochał się we mnie, wiedząc, że jest to skazane na niepowodzenie. Zaczęłam
się z nim potajemnie spotykać, ale pomimo wszelkiego poniżenia, jakiego
doznałam ze strony Patryka, nie potrafiłam zdradzić. Bardzo chciałam, lecz nie
potrafiłam. Chciałam go zranić tak bardzo, jak on zranił mnie. Wiedziałam, że
nie mogę. Nie mogę zniżyć się do jego poziomu. Poza tym byłam pewna, że zemści
się i na mnie, i na Sławku. Musiałam odtrącić nowego znajomego i tym samym
zniszczyć siebie jeszcze bardziej.
Miałam
przyjaciela. Od wielu lat. Bywało, że traciliśmy kontakt nawet na kilka
miesięcy, ale po tym czasie znów rozmawialiśmy, jak wcześniej. Kochałam go jak
brata. Alan nazywał mnie siostrą, choć wiedziałam, że zawsze czuł coś więcej.
Wiedział też, że ja nie widzę nas razem, dlatego zadowalał się chociaż tym.
Przez ostatni rok rozmawialiśmy mało. On był w kolejnym dziwnym związku, który według
mnie był skazany na niepowodzenie, ale zawsze próbował, co w sumie w nim
podziwiałam. Miał wielki zapał w sobie i zawsze trzymałam za niego kciuki.
Niestety miałam świadomość, że prędzej czy później napisze: Siema, Młoda!. Te słowa zawsze oznaczały
jedno. Koniec kolejnego związku – na szczęście!
Od
miesiąca pisał do mnie niemal codziennie. Znał mnie. Doskonale wiedział, że coś
jest nie tak. Odpisywałam tylko późnymi nocami, nie odbierałam telefonów,
nie logowałam się na Skypie. Na początku zapytał, co się dzieje, ale
zbyłam go krótką odpowiedzią, że jestem przemęczona. To też była prawda. Nie
powiedziałam jednak ani słowa o patologii, w której żyłam już długi czas. Był
jednak czujny. Pisał codziennie. Co drugi dzień próbował dzwonić. Czekał.
Chwila.
Moment. Ułamek sekundy. Dłoń Patryka zatrzymała się tuż przy moim policzku. Ostatnia
słona kropla spłynęła mi po twarzy. Podjęłam w tej chwili dwie decyzje. Pierwsza
– zrobię tatuaż. Nie byle jaki. Feniksa. Odrodzę się z popiołów, bo w głębi
duszy jestem nadal silna. Podniosę się i udowodnię, że jestem taka, jak ten
wspaniały ptak. Druga… Uwolnij mnie…
Wiadomość
widniała na ekranie mojego samsunga od dwóch godzin. Serce waliło mi jak
szalone. Wiedziałam, że wysłanie tych dwóch słów zmieni wszystko. Godzina
14.20. Jeszcze tylko dziesięć minut i Patryk wyjdzie do pracy. Po tym
czasie będę mogła odebrać telefon, który rozdzwoniłby się jak szalony, jeśli
bym go nie odebrała za pierwszym razem. 14.28…
– Diana,
skarbie, wiesz, że nie chciałem tego zrobić, prawda? Wybacz mi, to się
więcej nie powtórzy – powiedział Patryk, po czym złapał moją brodę i wpatrywał
mi się głęboko w oczy swoim szaleńczym spojrzeniem.
Pił.
Widziałam to w jego oczach. A teraz wychodził do pracy. Daję mu maksymalnie
dwie godziny i wróci do mieszkania. Mam tylko tyle czasu. Pocałował mnie.
Obrzydliwym oddechem wypełnił moje usta. Zrobiło mi się niedobrze, ale nie
mogłam się odsunąć. Jeszcze nie teraz. Musiałam do końca znieść jego dotyk,
który bolał coraz bardziej. Nie fizycznie. Ranił mnie już tylko psychicznie.
Wyszedł.
Dwa zgrzyty przy przekręcaniu klucza. Trzydzieści osiem odgłosów zbiegania po schodach.
Trzaskanie drzwiami od bramy. Kątem oka zerkałam przez okno, czy nie wraca.
Doszedł do przystanku autobusowego i czekał. Minęły dwie minuty i trzynaście
sekund, po czym podjechał autobus, zabierając Patryka do pracy.
Uwolnij mnie.
Enter. Osiemnaście sekund. Tyle czasu minęło od wysłania wiadomości do
nadchodzącego połączenia z Irlandii.
– Młoda?
– Alana nigdy o nic nie musiałam prosić. Zawsze wystarczyło jedno słowo, by
zaczął działać. Niestety mijały sekundy, może minuty, a jemu odpowiadała
jedynie głucha cisza. – Diana, do cholery, odezwij się! Co się dzieje? –
Słyszałam, że zaczyna się denerwować, a tego nie chciałam. Wystarczyło, że ja
byłam zdenerwowana.
– Alan,
zadzwoń proszę za sześć minut. Odpowiem na każde pytanie. – I się rozłączyłam.
Tak
dawno go nie słyszałam. Nie wiedziałam, czy dam radę powiedzieć wszystko,
chociaż podejrzewam, że część szczegółów zostawię już tylko dla siebie.
Muszę się tylko przebrać i wyjść na długi spacer. Miałam nadzieję, że Alan
ma sporo darmowych minut, bo inaczej za długo byśmy nie pogadali. Założyłam
wygodne adidasy i poszłam ulubioną ścieżką w kierunku wałów. Uwielbiałam
siedzieć w trawie, wpatrując się w płynącą rzekę. Kiedy postawiłam na wąskiej
ścieżce pierwsze kroki, w kieszeni zawibrował mi telefon. Dzwonił Alan.
– Halo?
– zaczęłam.
– Słońce,
co się dzieje? Co on ci zrobił?
Skąd
wiedział, że chodziło o Patryka? Domyślałam się, że najciężej będzie zacząć.
Później się jakoś potoczy…
– Diana?
– Alan,
co u ciebie?
– Dobrze.
Mam przylecieć?
– Cooo?
– To,
co usłyszałaś. Mam przylecieć?
– Nie.
Nie musisz, dziękuję.
– Napisałaś
dość nietypowe jak na ciebie słowa. Powiedz mi, co się dzieje.
– Dobrze,
powiem. Ale proszę, nie przerywaj mi. Nie denerwuj się. Po prostu mnie
wysłuchaj, aż skończę.
– Słucham
cię.
I
zaczęłam opowieść. Nie pamiętam, w którym momencie poczułam, że znów mam
mokre policzki. Nie wiem też, czy powiedziałam mu wszystko. Było mi tak
szalenie wstyd. Nie mogłam jednak dusić tego dłużej w sobie. Mówiłam i mówiłam.
Czasami na chwilę się zatrzymywałam, biorąc głębszy oddech, i kontynuowałam
opowieść o cierpieniu, którego doświadczyłam. Kiedy skończyłam, słońce chyliło
się ku zachodowi.
– Diana,
przylecę. Będę u ciebie w przyszłym tygodniu. Pomogę ci.
– Nie,
Alan. Muszę się od niego uwolnić. Mam tutaj studia. Pracuję z nim. To nic nie
da. Ja tylko… nie potrafię. Nie chcę już wracać do śmierdzącego mieszkania. Żyć
ze świadomością, że znów będę musiała wejść z nim do jednego łóżka, modląc się,
żeby był na tyle pijany, aby mógł zasnąć, oglądając po raz setny ten sam film,
kiedy ja będę pod prysznicem. Nie wiem, co mam robić, braciszku.
– W
takim razie inaczej. Ty przyleć do mnie. Zapraszam cię na wakacje.
– Zwariowałeś.
Nie mam żadnych oszczędności. Patryk okradł mnie ze wszystkiego.
– Jutro
wyślę ci potwierdzenie zabukowanych biletów. Powiedz tylko, kiedy możesz się
spakować i wsiąść w samolot. Powiedzmy, że to spóźniony prezent urodzinowy,
więc nie przyjmuję wymówki.
– Normalnie
powiedziałabym, że nie i koniec. Ale może to faktycznie dobry pomysł…
– To
jest dobry pomysł! Kiedy?
– Nie
wiem, muszę pogadać z kierowniczką, kiedy da mi wolne. Na dniach powinna mieć
podzielone urlopy na czas wakacji.
– W
takim razie czekam na wieści. Jesteś już w domu?
– Nie,
siedzę na ławce obok mojego bloku, ale… – przerwałam, bo nie wiedziałam,
co dziś mnie czeka.
– Ale
światło się świeci?
– Tak.
Jest już w mieszkaniu – odparłam zawiedziona.
– Słoneczko,
proszę cię, co by się nie działo, pisz! Masz pisać do mnie kilka razy dziennie,
żebym wiedział, że nic złego się nie dzieje. Rozumiesz?
– Tak,
muszę kończyć, kocham cię! – I nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się.
Dopiero wtedy zauważyłam, że miałam na koncie czterdzieści osiem nieodebranych
połączeń. Jedno od mamy, reszta od niego…
Nie
mogłam tam wejść. Jeśli bym to zrobiła, trzy godziny rozmowy z Alanem poszłoby
na marne. Złamałabym się i nigdy nie poleciała. Nigdy się nie uwolniła. Wystukałam
szybko wiadomość: Patryk, rozmawiałam z
siostrą, ma problemy, dlatego nie wiedziałam, że dzwoniłeś. Jestem w tramwaju,
jadę do pracy, bo Magda dzwoniła, że musi ze mną pilnie porozmawiać. Niedługo
będę. Przywiozę kolację. I piwo. Okłamałam go znowu. Trudno, przestało mi
to przeszkadzać. Do pracy pojechałam tak czy inaczej. Magda pracowała nad
grafikiem. Miałam nadzieję, że uda mi się dogadać z nią w sprawie
wcześniejszego urlopu.
– Cześć,
Magda. Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi, ale mam bardzo ważną sprawę.
– Zajrzałam do pomieszczenia, w którym kierowniczka zazwyczaj pracowała nad
grafikami. Bingo, właśnie go układała.
– O,
Diana! Jasne, wchodź. Mów, co się dzieje. – Uśmiechnęła się i zaprosiła mnie na krzesełko
stojące tuż obok niej. Usiadłam i dosunęłam się do biurka. Przerażała mnie
wizja tych wszystkich papierów, w których tonęła Magda, układając grafik.
Niedługo miałam przejąć za nią ten obowiązek.
– Potrzebuję
urlopu.
– Jak
wszyscy, coś konkretnego? – zapytała Magda, po czym oderwała wzrok od komputera.
Wtedy też dostrzegła kolejną łzę na mojej twarzy.
– Diana,
co się dzieje? Chcesz porozmawiać?
– Mam
problem. Z Patrykiem.
– Coś
ci zrobił? Możemy zadzwonić na policję.
– Nie,
nie. Nie uderzył mnie, jeśli o to ci chodzi. Po prostu… To dłuższa historia.
Chcę już raz na zawsze to załatwić, więc opowiem ci w skrócie, dobrze? Tylko
proszę, zachowaj szczegóły dla siebie. W końcu to jeden z naszych
pracowników.
– Oczywiście,
masz moje słowo – odpowiedziała Magda, a ja zamieniłam się w jeden wielki potok
słów.
Patrzyłam
przed siebie w białą ścianę, na której kolorowymi pinezkami przyczepione były
małe karteczki z numerami telefonów do różnych firm. Słowa wypływały ze mnie
bez żadnego zahamowania. Już raz dzisiaj opowiedziałam tę historię. Nie miałam więc
oporów, by opisać ją kolejny raz. Magda mi nie przerywała. O nic nie pytała.
Wiem, że poznała się na Patryku, i częściowo mogła się domyślać, o czym
będę mówić. Częściowo. Kiedy skończyłam, mocno mnie przytuliła. Nic nie
powiedziała. Nie musiała.
– Kiedy
byś chciała urlop i na jak długo?
– Wiem,
że nie dopniesz grafiku, jeśli poproszę o więcej czasu. Wystarczy mi dziesięć dni.
– Pozbierasz
swoje życie w dziesięć dni?
– Masz
rację, nie pozbieram. Daj mi jedenaście, bo muszę polecieć do Irlandii i
wrócić. Nie pozbieram go od razu, ale od czegoś trzeba zacząć.
– Rozumiem.
W takim razie za dwa dni zaczynasz. Trzymam za ciebie kciuki. Dasz radę. I
pamiętaj, że masz pomoc w każdym z nas.
– Dziękuję.
Kiedy
wróciłam do kawalerki, wiedziałam, że nie mogę dać się złamać. Za moment wszystko
miało się zmienić. Po drodze napisałam do Alana wiadomość, że załatwiłam wolne
i może ogarniać bilety. Miałam nadzieję, że przy okazji uda mi się
przeżyć wspaniałą przygodę. W końcu zawsze marzyłam o Szmaragdowej Wyspie.
* * *
Nadszedł
przeddzień wylotu. Miałam stanąć na płycie lotniska, wsiąść do wielkiej
maszyny z ogromnymi skrzydłami i wzbić się w powietrze. Właściwie trochę się bałam,
ale co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. W razie czego miałam na plecach swoje
ogniste skrzydła. „Dam radę” – pomyślałam. Czekało mnie jednak coś gorszego
przed wylotem. Musiałam o tym powiedzieć Patrykowi.
Głęboki
wdech i wydech. Patryk brał prysznic. Kiedy spod niego wyszedł, zebrałam się w sobie,
żeby mu powiedzieć o swoich wakacjach. Prawdy nie chciałam mu zdradzać.
Nie miało to sensu, bo po powrocie musiałam wrócić do wspólnego
mieszkania. Wiedziałam, że wrócę z gotowym planem i dużą dawką energii, która była
mi potrzebna.
– Patryk,
dzwonili dziś moi rodzice. Załatwili mi wyjazd – wypaliłam na jednym wdechu.
Gdybym choć na chwilę się zająknęła, mogłabym już nigdy nie wypowiedzieć tych
słów.
Widziałam
wzrastającą w nim furię. Jego oczy robiły się coraz ciemniejsze. Usta ułożyły
się w wąską linię. Był wściekły. Bardzo.
– Gdzie?
– Do
Irlandii. Lecę jutro popołudniu.
– Chyba
się przesłyszałem, gdzie?!
– Do
Irlandii. Rodzice załatwili mi nocleg u zaprzyjaźnionej rodziny.
– Chcesz
mi powiedzieć, że lecisz do tego przydupasa?!
– Alan
to mój brat!
– Czy
ty, kurwa, ze mnie jaja sobie robisz?! Będziesz się pierdolić za moimi
plecami?!
– Ty
jesteś chory. Lecę na wakacje do przyjaciół, nic więcej. Wracam za jedenaście
dni.
– A
wypierdalaj! – Tymi słowami Patryk postanowił się ze mną pożegnać.
Wychodząc
z mieszkania, trzasnął drzwiami. Po chwili usłyszałam głośny huk rozbijanego
szkła. Kiedy trzasnęły drzwi od klatki schodowej, wyszłam na korytarz,
żeby po nim posprzątać. Na raz wypił prawie całe piwo. Jego resztki spływały
ze ściany. Odłamki zielonego szkła były wszędzie. Momentami czułam się jak ta
butelka, nic nieznacząca, którą w każdej chwili można rzucić o ścianę i ujrzeć
w milionach drobnych kawałków. Wiedziałam, że sąsiedzi wyglądają przez judasze.
Posprzątałam i wróciłam do pakowania. Nikt i nic mi nie mogło zepsuć tych
wakacji.
Tej
nocy spałam sama. Śniło mi się, że jestem ponad chmurami. Promienie słońca
oświetlały moją twarz. Było mi ciepło i przyjemnie. Nie czułam się tak, od
kiedy opuściłam rodzinne miasto. W końcu czułam, że coś się zmienia. Poczułam,
że mogę jeszcze żyć.
* * *
Nareszcie
byłam w powietrzu. Patryk nie wrócił się pożegnać. Nie napisał ani nie zadzwonił.
Pewnie poszedł do matki i tam został na noc. Albo się spił u jakiegoś kumpla.
Nie obchodziło mnie to. Przez ten czas nie zamierzałam o nim myśleć ani do
niego pisać. Musiałam się odciąć i sprawdzić, czy choć przez chwilę za nim
zatęsknię.
Samolot
przedarł się przez gęste chmury i przystąpił do lądowania. Kiedy osiadł
wreszcie na płycie irlandzkiego lotniska, rozległy się gromkie brawa dla
pilota, a ja poczułam skurcz żołądka. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać,
że właściwie w ogóle nie znam rodziny Alana. Patryka okłamałam
stwierdzeniem, że to zaprzyjaźniona rodzina moich rodziców. Tak naprawdę znałam
tylko Alana, ale nigdy nie spędziliśmy razem więcej niż kilku godzin. On dawno
temu wyjechał za granicę i kontakt mieliśmy głównie przez Internet. Bardzo dużo
o sobie wiedzieliśmy. Kiedy mieliśmy dobry czas, pisaliśmy niemalże codziennie.
Internet to jednak zupełnie coś innego niż rzeczywistość. Bałam się, co
jeśli zaczniemy się kłócić, jego rodzice mnie nie polubią, a siostry z góry
skreślą. Mało kto wierzy w przyjaźń damsko-męską. A przecież my się przyjaźniliśmy.
Nie było już odwrotu, musiałam się zmierzyć z podjętymi decyzjami.
Szłam
z tłumem kierującym się do wyjścia z lotniska. Ciągnęłam za sobą walizkę i zastanawiałam
się, jak się mamy przywitać. Rzucić suche „cześć”, zalać się łzami wzruszenia czy
może dać przyjacielskiego buziaka w policzek? Och, blondyno, w coś ty się znowu
wpakowała! Moje myśli rozwiały rozsuwane drzwi, które właśnie ukazały mi czekające
na swoich bliskich rodziny. Wśród nich szukałam wzrokiem Alana. Niestety
nigdzie go nie widziałam. Nie mógł mnie wystawić, nie on. Postanowiłam
sprawdzić jeszcze na zewnątrz. Co prawda lipcowe niebo całkowicie
pokrywały chmury, jednak było przyjemnie ciepło. Pomyślałam, że może czeka przy
aucie.
Niestety
tam również nikogo nie widziałam. Napisałam wiadomość, że już jestem i czekam
na ławce przed lotniskiem. Kilka sekund później przyszedł SMS: Będziemy za pięć minut, Słońce ;*.
Usiadłam na ławce, zamknęłam oczy i zaczęłam delektować się irlandzkim
powietrzem. Może do najczystszych nie należało, tuż obok mieścił się ogromny
parking. Było w nim jednak coś innego niż w polskim. A może to tylko świadomość
chwilowej wolności?
– Witaj,
piękna. – Nagle otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą uśmiechniętego od ucha
do ucha Alana. Zmienił się. Co prawda widziałam jego najnowsze zdjęcia, ale one
nie oddawały tego, co prawdziwe. Wyrósł, zmężniał, miał opalone ręce i
delikatny, dwudniowy zarost. Jego ciemne oczy szalały z radości. Iskierki
szczęścia podskakiwały w źrenicach.
– Paliłeś
trawkę? – zapytałam. Nie: „Cześć, co słychać”, bo po co się normalnie witać.
Można walnąć z grubej rury.
– Ha,
ha, ha, nie palę, ale miło cię widzieć. – Szczerze się zaśmiał i rozłożył
ramiona w geście przywitania.
Dopiero
wtedy zobaczyłam, że biały sportowy podkoszulek delikatnie opinał jego
umięśnioną klatę. Wstałam i mocno się w niego wtuliłam. W tym samym momencie do
moich nozdrzy doszedł piękny zapach trawy cytrynowej i piżmowca. Jak ja kochałam
tę woń. W jego ramionach poczułam kojące ciepło i spokój, którego tak
bardzo brakowało mi przez ostatnie lata. Byłam w końcu bezpieczna. Nagle zdałam
sobie sprawę, że miejsce, w które się wtulam, robi się mokre od moich łez. Nie
chciałam płakać, nie przy Alanie, ale to było silniejsze ode mnie. Wiedziałam
jednak, że są to ostatnie łzy związane z Patrykiem. Nasze rozstanie już nie wydawało
się przerażające. W tym momencie podjęłam decyzję. Po powrocie do Polski postanowiłam
skończyć z nim raz na zawsze. Mógł mnie straszyć, szantażować, grozić, że się
zabije. Nie chciałam jednak, by dalej niszczył mi życie.
– Słoneczko,
nie płacz. Jesteś już bezpieczna. Nie pozwolę temu padalcowi nigdy więcej cię skrzywdzić,
obiecuję. Już zawsze będziesz bezpieczna… – mówił coraz ciszej, lecz każde
słowo trafiało wprost do mojego serca. Jego głos był niczym balsam dla
poranionej duszy. Poczułam jeszcze, jak wtula głowę w moje rozpuszczone
włosy, wdychając ich zapach.
Do
domu Alana jechaliśmy półtorej godziny. Przyjechał z ojcem i siostrami.
Cały komitet powitalny. Trochę się tym zestresowałam. Na szczęście
dziewczyny całą drogę przesiedziały ze słuchawkami w uszach, słuchając
ulubionych piosenek, Alan przysnął zmęczony po pracy, a pan Arek prowadził
samochód, wystukując dłońmi na kierownicy rytm jednej z piosenek zespołu Green
Day, która akurat leciała w radiu. Podjechaliśmy pod dom, a w drzwiach
czekała już pani Dorota. Uśmiechnęła się na nasz widok. Dziewczyny pogoniła od
razu do jadalni, żeby nakryły do stołu. Puściła oczko do swoich chłopaków i w
końcu jej wzrok padł na mnie.
– No
i co tak stoisz? – zaczęła tonem, który nie zwiastował nic dobrego. – Biegiem
chodź tu się ze mną przywitać! – Rozłożyła ramiona, podobnie jak Alan na
lotnisku, i się roześmiała.
Ta
noc zdawała się nie mieć końca. Rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i jeszcze
więcej rozmawialiśmy. Zapomniałam już, jak to jest rajcować w nocy z facetem.
Patryk zazwyczaj padał na łóżku pijany lub na haju. W gorsze dni dobierał się
do mnie, a ja nie mogłam odmówić… Dziś było inaczej. Alan leżał rozłożony na
wielkim łóżku i na jeszcze większej kołdrze w granatowej poszwie ozdobionej delikatnymi
gwiazdami. Położyłam głowę na jego twardym brzuchu. Wpatrując się w sufit przy
przygaszonym świetle, słuchaliśmy muzyki i rozmawialiśmy. O wszystkim.
Wspominaliśmy dawne spotkania, różne pogawędki. Opowiadałam mu o studiach,
pracy, znajomych i wielkim mieście. On z kolei opisywał mi piękne, fascynujące
i tajemnicze miejsca Irlandii. Nie wiadomo kiedy za oknem zaczęło świtać, a ptaki
na gałęziach rozćwierkały się, zapowiadając wschodzące słońce. Położyłam się na
poduszce i na chwilę zamknęłam oczy.
Obudziłam
się zlana potem. Było mi cholernie gorąco. Okazało się, że cały czas spałam
wtulona w Alana. Nie puścił mnie nawet na chwilę. Wyślizgnęłam się jednak
delikatnie z łóżka i poszłam wziąć prysznic. Wychodząc z łazienki, natknęłam
się na panią Dorotę. Zaprosiła mnie na kawę i słodkie śniadanie do salonu.
Stwierdziła, że jak zna Alana, to nawet siłą go nie ściągnę z łóżka.
Skorzystałam więc z jej propozycji, bo zapach kawy wypełnił już chyba wszystkie
pomieszczenia w domu.
Śmiałyśmy
się w najlepsze, kiedy do salonu wszedł Alan. W samych spodenkach, bez koszulki,
z potarganymi włosami. Przecierając oczy i delikatnie ziewając, podszedł do
mamy, dał jej buziaka w policzek. Później podszedł do mnie i zrobił to
samo, po czym mówiąc: „dzień dobry, moje piękne panie”, napełnił kubek
aromatycznym napojem i usiadł z nami przy stole. To było takie… normalne? A dla
mnie zaskakująco miłe.
Po
śniadaniu Alan poszedł pod prysznic, a mi kazał założyć coś wygodnego.
Powiedział, że zabiera mnie na wycieczkę. Na wycieczkę! Przez dwa lata Patryk
zabrał mnie raz do kina, za które musiałam zapłacić. I dwa razy na spacer
– na działkę, na której zbierałam owoce na przetwory, a on oczywiście pił.
Najczęściej zabierał mnie do kumpla, żebym za niego przenosiła trawkę. W razie
kontroli mnie nie powinni sprawdzać. Nigdy nie zaprosił mnie na romantyczną
kolację, nie kupił mi kwiatów bez okazji, nie przywitał mnie śniadaniem. Nigdy
nigdzie nie pojechaliśmy, choć tak często to obiecywał.
Pół
godziny później wsiadałam na rower! O matko, kiedy ja ostatnio jeździłam
rowerem… Kilka lat temu. Wiedziałam, że następnego dnia nie będę mogła się
ruszyć, ale ochota poznania nowego miejsca była silniejsza. Alan wybiegł z domu,
drocząc się z małym, słodkim psiakiem. Na szczęście Pati wyszła i siłą
odciągnęła od nas zwierzaka, życząc udanego dnia. Patrycja to młodsza siostra
Alana. Bardzo miła, inteligentna i zdolna dziewczyna. Była jeszcze Ewelina.
Starsza od Pati, a młodsza od Alana. Cichsza i zamknięta w sobie, ale i tak ją
bardzo lubiłam. Wiedziałam, że znajdziemy nić porozumienia, której nikt nie
przerwie. Potrzebowałyśmy po prostu więcej czasu i okazji do poznania się.
Pojechaliśmy
za miasteczko. Wzdłuż wąskiej asfaltowej drogi rozścielały się ogromne pola
golfowe. Co jakiś czas mijaliśmy pojedyncze domostwa, a na wzgórzach
wśród pól rozciągały się kilometrami kamienne murki. Co kilkaset metrów
trafialiśmy również na ogromne stada owiec, których nie dziwił widok
ludzi. Przejeżdżaliśmy przez urokliwe kamienne mostki nad malutkimi potokami. W
końcu dotarliśmy do celu, którym był stary port rybacki. Usiedliśmy na murku,
nogi spuściliśmy w dół i wpatrywaliśmy się w okręty. Czułam się jak w
bajce. Miałam wrażenie, że śnię i zaraz się obudzę, a wszystko zniknie niczym
pękająca bańka mydlana. Z tym że to się działo naprawdę. Stykaliśmy się z
Alanem ramionami. Przeszywał mnie przyjemny prąd ciepła bijący od niego.
W
drodze powrotnej postanowiliśmy zajechać jeszcze do miasta nad zatokę.
Interesowało mnie każde miejsce, które mogłam zobaczyć i o którym w nocy
opowiadał mi mój przyjaciel. Tuż przed naszą metą musiałam podjechać pod
szalenie wysoki krawężnik! Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale jednoślad i krawężnik
mnie pokonały. Uderzyłam nogą o zębatkę. Zabolało, ale nie chciałam
pokazać, że mnie to rusza. Znaleźliśmy wolną ławkę i zeszliśmy z rowerów,
a Alan podbiegł do pobliskiego sklepu po mrożone napoje.
Wrócił
rozpromieniony i wręczył mi jaskrawo niebieskie coś. Spróbowałam i… o matko!
Przepadłam. Było idealne. Zmrożone, nie za słodkie, ze skruszonym lodem, doskonale
gaszące pragnienie. Niestety nie zapamiętałam nazwy tego wynalazku, którego, jak
się później okazało, było tam od groma. Kiedy ja spokojnie konsumowałam mrożony
napój, Alan zauważył ślad na mojej nodze.
– Cholera!
Co żeś zrobiła w nogę?! – zapytał.
Dopiero
teraz jej się przyjrzałam. Nie wyglądała dobrze, ale co miałam powiedzieć, że pokonał
mnie krawężnik? Słabe…
– Ugryzł
mnie rekin – powiedziałam niewzruszona, po czym wróciłam do sączenia kończącego
się napoju.
– Co
cię ugryzło? – Alan wyglądał, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy raczej
płakać.
– Rekin.
Nie widziałeś go? Tam był. – Wskazałam palcem w stronę feralnego krawężnika. – Leżał
na ulicy i czekał na swoją ofiarę.
– Diana,
czemu nie ominęłaś krawężnika? – zapytał, niemal śmiejąc się ze mnie.
– To
nie krawężnik, tylko rekin. Stawiam czoła przeciwnościom.
– Ty
jesteś jednak niesamowita. Ale powiem ci, że kiedy pierwszy raz tędy jechałem,
też wpadłem w paszczę tego rekina. Cholerstwo nadal tu jest. – Puścił do mnie
oczko, podszedł bliżej i wyjął mi z ręki pusty kubek. Wyrzucił go do kosza
znajdującego się przy ławce, po czym położył się na trawie.
– Co
robisz? – zapytałam zdezorientowana.
– Będę
się turlał zboczem górki po skoszonej trawie. Zawsze wygrywam. Zmierzysz się ze mną?
– Zapomnij!
Nie będę się tarzać w wilgotnej trawie. Znając moje szczęście, trafię na psie
odchody. – Nim skończyłam mówić, rzuciłam się w trawę i zaczęłam się
turlać w dół, żeby zdobyć jakąkolwiek przewagę nad Alanem.
Wygrałam,
ale… On był tuż za mną, a kiedy ja ostentacyjnie zahamowałam, wpadł na mnie,
złapał mocno i pociągnął dalej po niemalże płaskim już terenie. Kiedy się
zatrzymaliśmy, przypomniała mi się scena z „Króla Lwa”, kiedy Nala znajduje się
nad Simbą i mówi: „Znowu przegrałeś”. Tym razem podobne słowa padły z ust
Alana: „Przegrałaś, maleńka”. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Patrzyliśmy
sobie w oczy zdecydowanie za długo. Tak, jakbyśmy się widzieli po raz pierwszy.
Czułam na sobie jego oddech. To dziwne, ale nie było to dla mnie niekomfortowe.
Zaczęłam się zastanawiać, jak mogą smakować jego usta.
– Wiem,
że jestem najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałeś, ale mógłbyś mnie już puścić.
Jesteś zdecydowanie za ciężki. – Uśmiechnęłam się, na co Alan przewrócił się na
bok i zaczął wpatrywać się w pojedyncze puchate chmury, błądzące po błękitnym
niebie.
– Masz
rację.
– Zawsze
mam rację.
– To
prawda, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem, chociaż
kiedy cię poznałem, byłaś jeszcze małą dziewczynką z dwoma długimi warkoczami.
Nie
wiedziałam, jak mam zareagować na te słowa. Zawsze był dla mnie bardzo miły,
ale teraz to było coś innego. Nie odpowiedziałam nic, wsłuchując się w
śmiech dzieci bawiących się nieopodal na małym placu zabaw.
– Diana,
mogę o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Zostawisz
go, prawda?
– Wiesz,
w mojej świadomości zostawiłam go już jakiś czas temu. Gdy zdecydowałam się na
przylot tutaj, decyzja o rozejściu była już dla mnie oczywista. Wrócę tam, bo
muszę. Z końcem przyszłego miesiąca kończy nam się umowa wynajmu kawalerki. Nie
przedłużę jej. Poszukam czegoś innego. Muszę jeszcze poprosić o przeniesienie w
pracy, chociaż to będzie najtrudniejsze. Bardzo zżyłam się z ludźmi, z którymi
pracuję. Muszę jednak całkowicie się od niego odseparować. To już koniec.
Właściwie jestem już prawie wolna. W końcu.
– Jesteś
niesamowita. Ale wiesz co?
– Słucham?
– Masz
niebieski język i zęby!
– Cooo?
– Wyjęłam z kieszeni telefon, włączyłam aparat z opcją przedniej kamery i wtedy
zobaczyłam, że mówił serio. Ten dziad dał mi farbujący napój!
– Uduszę cię!
Oboje
nagle się zerwaliśmy. Ja zaczęłam go gonić pod górkę, a on uciekał,
śmiejąc się coraz bardziej. Kiedy już go dopadłam, zziajana i okropnie
zmęczona, dał mi buziaka w policzek i kazał wsiadać na rower. Pani Dorota
czekała już na nas z kolacją. Niestety na obiad nie zdążyliśmy.
Tym razem poszliśmy spać o normalnej godzinie.
Byłam bardzo zmęczona. Nieprzespana noc i dzień pełen wrażeń dały o sobie znać wieczorem,
kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Do tego Alan zapowiedział, że musimy
wcześniej wstać, bo czeka nas podróż do oddalonej o kilkanaście kilometrów
miejscowości, gdzie prowadzi treningi dla dzieciaków. Opowiadał mi o nich
wcześniej, ale nie przypuszczałam, że aż tak się w nie angażuje.
– Alan,
czy możesz zostawić zapaloną lampkę? – zapytałam, a przyjaciel bez trudu wyczuł
niepewność w moim głosie.
– Oczywiście.
– Włączył małą lampkę, wyłączył komputer, po czym położył się obok mnie. – Mogę
się do ciebie przytulić?
– Myślę,
że nie będzie z tym problemu, śpij dobrze – powiedziałam do niego, lecz
moje słowa poleciały w przestrzeń pokoju, gdyż byłam do niego odwrócona tyłem,
leżąc na prawym boku. Przytulił mnie mocno i wyszeptał ledwo dające się
usłyszeć słowa: „Nikomu już nie pozwolę cię skrzywdzić”. Zaraz po tym oboje
zasnęliśmy.
* * *
– Diana,
obudź się. – Usłyszałam ze snu. Po chwili do moich uszu doszedł również dźwięk
wibracji mojego telefonu. – Patryk dzwoni już piąty raz.
– Trudno,
niech dzwoni. Ja śpię.
– Tak?
– Tak.
I
w tym samym momencie pożałowałam, że nie zabrałam Alanowi telefonu. Niestety
nie zdążyłam mu powiedzieć, żeby włączył na tryb głośnomówiący, więc
słyszałam tylko strzępki rozmowy, którą przyjaciel prowadził z Patrykiem.
– Halo?
To ja, Alan -
powiedział, odebrawszy. – Dzwonisz któryś raz z rzędu, więc odebrałem.
Diana… - w myślach błagałam, żeby nie powiedział
nic głupiego -
poszła z dziewczynami i psem na spacer. Nie wzięła telefonu, bo się ładuje… - Tutaj przerwał i nasłuchiwał rozmówcy. - Spoko, przekażę. Nara.
Zastanawiałam
się, czy chcę wiedzieć, po co Patryk w ogóle dzwonił.
– Czego
on chciał? – zapytałam, ale nie spojrzałam Alanowi w oczy. Było mi bardzo
głupio. Przez ostatnie dwa dni praktycznie nie myślałam o tym, co zostawiłam
w Polsce. Miałam się po prostu szalenie dobrze. W końcu czułam, że oddycham.
Nie chciałam wracać, ale dzień powrotu zbliżał się nieustannie. Wiedziałam o
tym, starałam się jednak nie psuć sobie wakacji i tego, co zaczęło się
powoli dziać.
– Chyba
skończyła mu się kasa.
– Mhm…
No trudno, będzie mniej picia. Nie dam mu pieniędzy już nigdy. I proszę,
nie rozmawiajmy już o nim. Obiecałeś, że pokażesz mi dzisiaj coś
wyjątkowego.
– Oczywiście,
zastanawiam się tylko, co najpierw i czy na zachętę dostanę kawę. – Alan
uśmiechnął się zawadiacko, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
– Dobra,
to ty się ogarnij, a ja zrobię kawę. I śniadanie. – Puściłam oczko i wyszłam
do kuchni, nie przebierając się ze spodenek i koszulki, w których spałam. Było
strasznie gorąco, co mnie właściwie dziwiło, jeśli chodzi o Irlandię.
Zjedliśmy
śniadanie, a letnią już kawę wypiliśmy na tarasie za domem. Pogoda nam
dopisywała i miałam nadzieję, że to będzie kolejny miły dzień.
– To
gdzie mnie zabierasz? – zapytałam.
– Niespodzianka.
Bądź gotowa za piętnaście minut, będę czekać w aucie.
Na
miejsce dotarliśmy w ciągu dwudziestu minut. Pierwszy raz tak mało
rozmawialiśmy, ale siedzieć razem w ciszy również było miło. Pojechaliśmy do zupełnie
innej miejscowości i zatrzymaliśmy się pod wielkim żółtym budynkiem, za którym znajdowało
się jeszcze większe boisko z ogromnymi reflektorami. Miałam nadzieję, że nie każe
mi ćwiczyć. To nie moja bajka. Wystarczyło mi, że z trudem siadałam na tyłku,
tak mnie bolały pośladki od jazdy na rowerze, no i do tego przecież ugryzł
mnie w nogę rekin…
– Co
tu robimy?
– Zobaczysz.
Nie
pytałam więcej, tylko wysiadłam z auta.
– Wziąłem
ci aparat, porobisz trochę zdjęć. – I podał mi dużego nikona, żebym zawiesiła
go sobie na szyi. Weszliśmy do chłodnego korytarza, w którym było mi niezwykle
przyjemnie. Po chwili jednak zaczęłam słyszeć coraz więcej śmiechów.
Dziecięcych. Czyżbyśmy zmierzali do jego miejsca pracy?
Alan
zabrał mnie na trening dzieciaczków. Myślałam, że to będzie lekka gimnastyka
dla garstki małolatów, które nie mają co robić w wakacje. Dzieci było ze sto,
jak nie więcej. Kilkoro opiekunów podzieliło ich na grupy i trenowali. Ja
miałam zrobić im kilka ciekawych ujęć. Póki fotografowałam Shannon i pozostałe
dziewczyny, wszystko było okej.
Chociaż byłam pod ogromnym wrażeniem tych
szkrabów. Tego, jak były rozciągnięte i odważne… Szacun! Nigdy nie potrafiłam
zrobić salta czy szpagatu. Ba! Skok przez kozła i skrzynię był dla mnie nie
lada wyzwaniem. Dzieci robiły to prawie z zamkniętymi oczami.
Nadszedł
moment, żeby zrobić kilka zdjęć grupie Alana. Kucnęłam, przyłożyłam aparat do
twarzy i poczułam się jak zahipnotyzowana. Dzieci go uwielbiały. I widać było,
że bezgranicznie mu ufały. Brały rozbieg i rzucały mu się na ręce, a on
podnosił je wysoko nad siebie. Później podskakiwały, a on w powietrzu
przerzucał je, by mogły zrobić pełne salto. Czy to możliwe, żebym przez ten
widok totalnie przepadła? Przecież nie mogłam zakochać się w… przyjacielu!
– Podobało
się? – Po dwóch godzinach Alan w końcu znalazł chwilę, żeby do mnie podejść.
– Bardzo!
Dlaczego nie uprzedziłeś?!
– A
co by to zmieniło? Jak znam ciebie, to byś ze mną nie przyjechała, bo boisz się
mówić po angielsku. W sumie z tą gromadką szybko byś się nauczyła.
– Chyba
masz rację… Wiesz, te dzieciaki są niesamowite! Mogłabym tak na nie patrzeć
całymi dniami.
– Tylko
na nie? – Alan szczerze się zaśmiał. Chyba wyczaił moment, kiedy nie potrafiłam
oderwać od niego wzroku. W przerwie między kolejną serią zdjęć napisałam SMS-a
do przyjaciółki: Ania, chyba się
zakochuję!. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Odpisała: Shit! Opowiadaj!. Cóż, nie miałam czasu
na razie się rozpisywać, wysłałam jej tylko zdjęcie Alana otoczonego grupą
dzieci.
Następnego
dnia chciałam wybrać się na plażę. Pogoda była fenomenalna i stwierdziłam, że aż
szkoda z niej nie skorzystać. Ocean znajdował się kilka kilometrów od domu,
więc robiąc słodką minę, namówiłam dziewczyny i Alana na wyjazd i chłodną
kąpiel. Kiedy dojeżdżaliśmy powoli na miejsce, Alan poprosił Patrycję, żeby zasłoniła
mi oczy chustą, którą miałam zawiązaną na ręce. Stwierdził, że to dla lepszego
efektu. Po chwili zaparkował auto i pomógł mi wysiąść. Sprowadził mnie ścieżką
w dół, skąd dochodził do mnie szum fal. Czułam, że jesteśmy już blisko
wody. W niedalekiej odległości było słychać też garstkę ludzi, więc nie byliśmy
sami. Zeszliśmy z górki na w miarę równy teren i po chwili zapadłam
się w rozgrzanym piasku. Alan stanął za mną i położył dłonie na moich
ramionach. Przybliżył się tak, że czułam jego oddech na karku.
– Zdejmę
ci teraz przepaskę, ale miej jeszcze chwilkę zamknięte oczy, dobrze? – Usłyszałam
tuż przy uchu.
– Dobrze,
ale pospiesz się, bo moja cierpliwość się kończy…
Po
chwili poczułam, że Alan zawiesza mi coś na szyi. Wisiorek był bardzo chłodny i
bardzo chciałam go zobaczyć. Złapałam go w dłoń i wyczułam kształt krzyżyka.
– Otwórz
oczy.
Otworzyłam
i… przepadłam. Wpatrywałam się w to, co znajdowało się przede mną. Byłam chyba
w raju. Stałam na piaszczystej plaży mającej maksymalnie kilkaset metrów. Za
nami było wzniesienie całe pokryte trawą. Z prawej i lewej strony również.
Pagórki tworzyły zatokę, do której wpływały wody oceanu. Przede mną widać było
tylko bezkresne i czyste głębiny. Nie wiedziałam, czy ze szczęścia mam płakać,
czy się śmiać. Przypomniałam sobie jednak, że dostałam jeszcze prezent. Na
miękkim, czarnym rzemyku zawieszony był piękny, delikatny i magiczny celtycki
krzyżyk. Taki, o jakim marzyłam od dawna. Czułam się jak w bajce, jakbym śniła.
– Dziękuję.
Ja… Alan, uszczypnij mnie.
– Co?
– zapytał z rozbawieniem.
– Uszczypnij
mnie, żebym miała pewność, że to nie sen.
– Mam
lepszy pomysł.
Nim
się zorientowałam, Alan ściągnął mi z ramienia torebkę, w której miałam telefon,
i o nic nie pytając, wziął mnie na ręce i zaczął biec w stronę wody!
– Alan!
Nie! Do cholery, nie! Alaaaannnnn!!!
Chlust!
O Boże, ta woda była cholernie zimna! Było mi cholernie, okropnie, strasznie
zimno i… dobrze? Wytarłam buzię z wody, która spływała z mokrych włosów, i
odwróciłam się w stronę plaży. Spotkałam się twarzą w twarz z Alanem.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
– Diana,
nie chcę zrobić nic, czego mógłbym żałować, dlatego zapytam. Czy mogę cię
pocałować?
Nie
odpowiedziałam. Bałam się dać przyzwolenie na tak śmiały gest. Na moment jednak
zapomniałam o problemach, które czekają na rozwiązanie i definitywne
zakończenie. Zbliżyłam się jeszcze bardziej i posmakowałam jego ust.
Zatraciliśmy się w namiętnym pocałunku. Był taki delikatny i zmysłowy. Był…
wyczekiwany.
– Jest
naprawdę miło, ale wróćmy na plażę, trochę tu mimo wszystko chłodno. –
Zaśmiałam się, a Alan złapał mnie za rękę i poprowadził w kierunku gorącego
piasku i bezpiecznego miejsca.
Od
tego momentu nie puszczał mojej dłoni, chyba że już nie miał wyjścia. Kolejne
dni były równie fantastyczne, barwne i przepełnione uczuciami. Jednak nieubłagalnie
zbliżał się dzień powrotu.
– Jutro
ostatni dzień. Ostatni wspólny dzień, a później lecisz.
Ten
dzień także miał być wyjątkowy. Miałam go zapamiętać na zawsze. I zapamiętałam…
Słońce chyliło się już ku zachodowi, a my w dalszym ciągu siedzieliśmy na trawie,
oglądając wspaniały widok z Moherowych Klifów. To było jedno z moich
największych marzeń. Odwiedzić to miejsce. Nie sposób dobrać odpowiednich słów,
by oddać wspaniałość tego krajobrazu. Siedzisz na trawie, a niecały metr przed tobą
nagle kończy się ziemia. Daleko w dole fale oceanu rozbryzgują się o skały.
Czujesz podmuch delikatnego wiatru i słyszysz pojedyncze dźwięki
wydostające się z dziobów srebrzystych mew. Siedziałam wtulona w Alana i nie
chciałam, by ten dzień kiedykolwiek się skończył. Bałam się jutra. Bałam się
tego, co mnie czeka. Powoli jednak musiałam zbliżać się do końca bajki, by
móc kiedyś znów do niej powrócić.
– Nie
jedź. Diana, proszę cię, zostań ze mną, nie wracaj do niego.
– Alan,
muszę.
– Nieprawda!
Ten gnój może zrobić ci krzywdę. Nie wybaczę sobie tego. Pozwól mi polecieć z tobą.
– Posłuchaj.
Ty i tak już mi bardzo pomogłeś. Jako jedyny wyciągnąłeś mnie z bagna, w które
wdepnęłam. Uwolniłeś mnie od jego tyranii. Wypowiedziałam już umowę na
mieszkanie. Dostałam przeniesienie do innej placówki z pracy. Przeprowadzę się
w ciągu tygodnia i już nigdy więcej Patryk nie wkroczy do mojego życia.
Dziękuję ci, Alan.
– Nie
dziękuj, zrobiłabyś dla mnie to samo.
– To
prawda, ale chcę żebyś pamiętał jedno. Jeżeli nam się nie uda, to pamiętaj
o jednym. Nigdy, ale to nigdy nie przestanę cię kochać. Zawsze będziesz mógł na
mnie liczyć i zawsze ci pomogę. Po prostu zadzwonisz, a ja przyjdę ci z pomocą.
Uwolniłeś mnie. Uwolniłeś…
Słońce
schowało się za oceanem, a my ruszyliśmy w drogę powrotną, by z nowym
dniem stawić czoła kolejnym wyzwaniom.
Jeśli zaciekawił Was ten fragment, to książkę możecie zamawiać tutaj:
ZNAK.COM.PL
CHODNIK LITERACKI
MATRAS
TaniaKsiążka
RAVELO
NIEPRZECZYTANE
mam nadzieję że w piątek będę miała ją w swoich łapkach i będę mogła czytać... już kocham tą historie 💖
OdpowiedzUsuńDziękuję, mam nadzieję, że całość również się spodoba :) <3
UsuńEwela, pięknie dziękuję za pomoc i udostępnienie fragmentu <3
OdpowiedzUsuńPiekna historia I chce przeczytac ciag dalszy <3
OdpowiedzUsuńPiekna historia, ..przypomina mi kogos kogo bardzo dobrze znam. ...dziekuje Daria, kupuje I czytam, pozdrawiam i zycze pisania samych bestsellerow ☺ Helena Spiakowska
OdpowiedzUsuńSuper! pięknie napisane,czytałam bez wytchnienia,lubię ten styl !!!gratuluję jeszcze raz i oczekuję dalszych historii pisanych Pani piórem.
OdpowiedzUsuń