Daria Skiba - UWOLNIJ MNIE || Fragment powieści



ROZDZIAŁ 1. 

Diana


Uwolnij mnie…
Wysłałam. Nie wierzę, że to zrobiłam. Po prostu nie wierzę. Próbowałam setki razy. Chciałam napisać, powiedzieć, wykrzyczeć, zedrzeć gardło do granic możliwości, byleby tylko ktoś usłyszał. Ktokolwiek. Widział prawie każdy, udając, że wszystko jest okej. Kto jak kto, ale Diana? Ona zawsze sama daje sobie radę, poza tym na własne życzenie wpakowała się w to bagno. Niech sobie teraz radzi.
Prawda była taka, że już nie potrafiłam. Kiedyś byłam silną dziewczyną, która wiedziała, czego chce od życia. To prawda, potrafiłam zdobyć serce faceta, na którym mi zależało, ale zawsze też panowałam nad związkiem. Myślałam, że tutaj też tak będzie. Myślałam.
Grubo ponad dwa lata temu, a właściwie prawie trzy, wyfrunęłam z rodzinnego gniazdka. Rodzice pobłogosławili ukochaną córkę i wysłali do wielkiego miasta na studia. Do dziś pamiętam słowa wychowawczyni z liceum, że najlepszy czas w jej życiu to studia!
Szykowałam się na niezwykłą i niezapomnianą przygodę w miejskiej dżungli. Niezapomnianą z całą pewnością… Wielkie miasto przywitałam w czerwcu i poszłam do pracy. Wiedziałam, że parę groszy zawsze się przyda, a do nauki pozostały jeszcze trzy miesiące. Tam też go poznałam. Patryk był wysokim, śniadym chłopakiem z tatuażami na ręce i szalonym błyskiem w oku. Dzień, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam, miał zmienić moje życie na dobre. Tak też się stało.
Nasza znajomość szybko przerodziła się w namiętny romans zakrapiany alkoholem. Nie piłam dużo. Właściwie nie wypijałam nawet całego piwa. Wolałam czerwone wino, ale maksymalnie dwie lampki. Musiałam zachować trzeźwość umysłu. Jak się okazało na koniec, Patryk chyba nigdy nie był na tyle trzeźwy, by dostrzec to, co konieczne. Najpierw mi imponował. Wychowany w mieście, odważny, mający dobre znajomości. Tatuaże miał nie tylko na ręce, ale również na nogach i plecach. Ten ostatni nawet lubiłam. Był to chiński smok.
Zawsze sobie powtarzałam, że mój facet nie będzie mieć tatuaży, nie będzie pić ani palić. O mocniejszych używkach nie wspominając. Dlaczego więc zadurzyłam się w Patryku? Proszę, niech nikt mnie o to nie pyta. Choć ta historia rozpoczęła się niezwykle ciepło, z każdym kolejnym dniem się zmieniała. Jednak czy na lepsze? Życie to tylko garstka ulotnych chwil, które, niewykorzystane, opuszczą nas na dobre.
Przeprowadzając się do wielkiego miasta – z dala od rodziny, domu, znajomych i wszystkiego, co się znało – można nagle poczuć się zakłopotanym. Bardzo zagubionym i bezbronnym. Właśnie tak się czułam. Potrzebowałam kogoś, kto mnie ochroni i będzie blisko. Kto otoczy ramieniem i mocno przytuli, ocierając spływające pojedynczo łzy. Znalazłam mojego wymarzonego bohatera. Przystojnego, zabawnego, towarzyskiego. Obdarzyłam go całą miłością, jaką tylko znalazłam w rozdartym sercu. Oddałam mu wszystko, co tylko mogłam. Oddałam mu własne życie, uśmiech drobnej blondynki, szczęście, które dostrzegalne było w jej zielonych źrenicach. Oddałam małe dłonie, które każdą wolną minutę poświęcały na pracę, by mógł kupić kolejną puszkę piwa. Puszkę, którą otwierał, pił na raz połowę, a resztę rzucał w krzaki. Połowę. Moje ciężko zarobione pieniądze były marnowane w każdej możliwej sekundzie mojego życia. Oddałam wszystko, łącznie z całą sobą. Czego bowiem nie robi się z miłości? Tak bardzo chciałam kochać. Tak bardzo chciałam być po prostu kochana.
Początkowo tłumaczyłam sobie wszystko inaczej, niż było naprawdę. Piwa się chciało, bo był mecz, bo koledzy zadzwonili, bo było ciężko w pracy, bo ojciec krzywo się popatrzył, bo kot zjadł całą saszetkę karmy, bo przecież pić się chce… Po roku, może trochę dłużej, przestałam oszukiwać samą siebie. Związałam się z alkoholikiem, uzależnionym od innych używek. Z facetem, który nigdy mnie nie szanował. Który mnie okłamywał, okradał, poniżał. Czasem potrafił wyzywać mnie przy wspólnych znajomych, przy jego rodzicach. A ja tak bardzo wierzyłam, że się zmieni. Przecież mówił, że mnie kocha. Mówił, że jeśli go zostawię, to skończy z własnym życiem, bo ono straci sens. Dziś wiem, że był to szantaż emocjonalny, a jedyne, co było w tych słowach prawdziwe, to fakt, że jego życie straci sens. W końcu miał łatwe pieniądze na własne zachcianki, głupią dziewczynę, która sprzątała jego brudy, gotowała, w pracy ratowała dupę.
Po dwóch latach zaczęłam się załamywać. Przez Patryka tonęłam w coraz większych kłamstwach. Zwodziłam bliskich, bo jak mogłam im powiedzieć prawdę? Przyznać się do porażki i do patologii, w jakiej żyłam ponad dwa lata. Płakałam coraz częściej. Kiedy on zasypiał pijany we wspólnym łóżku, ja zamykałam się w kuchni, próbując się uczyć. Byłam przemęczona. Dzienne studia, praca na trzy czwarte etatu, „dom” i nauka nocami. Powoli przestawałam dawać radę. Siadałam skulona pod ścianą, podciągałam nogi pod brodę i zalewałam się łzami. Cichymi, żeby nie obudzić mojego „wybranka”.
W międzyczasie poznałam Sławka. Widział mój ból i jego bolało to równie mocno. Zakochał się we mnie, wiedząc, że jest to skazane na niepowodzenie. Zaczęłam się z nim potajemnie spotykać, ale pomimo wszelkiego poniżenia, jakiego doznałam ze strony Patryka, nie potrafiłam zdradzić. Bardzo chciałam, lecz nie potrafiłam. Chciałam go zranić tak bardzo, jak on zranił mnie. Wiedziałam, że nie mogę. Nie mogę zniżyć się do jego poziomu. Poza tym byłam pewna, że zemści się i na mnie, i na Sławku. Musiałam odtrącić nowego znajomego i tym samym zniszczyć siebie jeszcze bardziej.
Miałam przyjaciela. Od wielu lat. Bywało, że traciliśmy kontakt nawet na kilka miesięcy, ale po tym czasie znów rozmawialiśmy, jak wcześniej. Kochałam go jak brata. Alan nazywał mnie siostrą, choć wiedziałam, że zawsze czuł coś więcej. Wiedział też, że ja nie widzę nas razem, dlatego zadowalał się chociaż tym. Przez ostatni rok rozmawialiśmy mało. On był w kolejnym dziwnym związku, który według mnie był skazany na niepowodzenie, ale zawsze próbował, co w sumie w nim podziwiałam. Miał wielki zapał w sobie i zawsze trzymałam za niego kciuki. Niestety miałam świadomość, że prędzej czy później napisze: Siema, Młoda!. Te słowa zawsze oznaczały jedno. Koniec kolejnego związku – na szczęście!
Od miesiąca pisał do mnie niemal codziennie. Znał mnie. Doskonale wiedział, że coś jest nie tak. Odpisywałam tylko późnymi nocami, nie odbierałam telefonów, nie logowałam się na Skypie. Na początku zapytał, co się dzieje, ale zbyłam go krótką odpowiedzią, że jestem przemęczona. To też była prawda. Nie powiedziałam jednak ani słowa o patologii, w której żyłam już długi czas. Był jednak czujny. Pisał codziennie. Co drugi dzień próbował dzwonić. Czekał.
Chwila. Moment. Ułamek sekundy. Dłoń Patryka zatrzymała się tuż przy moim policzku. Ostatnia słona kropla spłynęła mi po twarzy. Podjęłam w tej chwili dwie decyzje. Pierwsza – zrobię tatuaż. Nie byle jaki. Feniksa. Odrodzę się z popiołów, bo w głębi duszy jestem nadal silna. Podniosę się i udowodnię, że jestem taka, jak ten wspaniały ptak. Druga… Uwolnij mnie
Wiadomość widniała na ekranie mojego samsunga od dwóch godzin. Serce waliło mi jak szalone. Wiedziałam, że wysłanie tych dwóch słów zmieni wszystko. Godzina 14.20. Jeszcze tylko dziesięć minut i Patryk wyjdzie do pracy. Po tym czasie będę mogła odebrać telefon, który rozdzwoniłby się jak szalony, jeśli bym go nie odebrała za pierwszym razem. 14.28…
– Diana, skarbie, wiesz, że nie chciałem tego zrobić, prawda? Wybacz mi, to się więcej nie powtórzy – powiedział Patryk, po czym złapał moją brodę i wpatrywał mi się głęboko w oczy swoim szaleńczym spojrzeniem.
Pił. Widziałam to w jego oczach. A teraz wychodził do pracy. Daję mu maksymalnie dwie godziny i wróci do mieszkania. Mam tylko tyle czasu. Pocałował mnie. Obrzydliwym oddechem wypełnił moje usta. Zrobiło mi się niedobrze, ale nie mogłam się odsunąć. Jeszcze nie teraz. Musiałam do końca znieść jego dotyk, który bolał coraz bardziej. Nie fizycznie. Ranił mnie już tylko psychicznie.
Wyszedł. Dwa zgrzyty przy przekręcaniu klucza. Trzydzieści osiem odgłosów zbiegania po schodach. Trzaskanie drzwiami od bramy. Kątem oka zerkałam przez okno, czy nie wraca. Doszedł do przystanku autobusowego i czekał. Minęły dwie minuty i trzynaście sekund, po czym podjechał autobus, zabierając Patryka do pracy.
Uwolnij mnie. Enter. Osiemnaście sekund. Tyle czasu minęło od wysłania wiadomości do nadchodzącego połączenia z Irlandii.
– Młoda? – Alana nigdy o nic nie musiałam prosić. Zawsze wystarczyło jedno słowo, by zaczął działać. Niestety mijały sekundy, może minuty, a jemu odpowiadała jedynie głucha cisza. – Diana, do cholery, odezwij się! Co się dzieje? – Słyszałam, że zaczyna się denerwować, a tego nie chciałam. Wystarczyło, że ja byłam zdenerwowana.
– Alan, zadzwoń proszę za sześć minut. Odpowiem na każde pytanie. – I się rozłączyłam.
Tak dawno go nie słyszałam. Nie wiedziałam, czy dam radę powiedzieć wszystko, chociaż podejrzewam, że część szczegółów zostawię już tylko dla siebie. Muszę się tylko przebrać i wyjść na długi spacer. Miałam nadzieję, że Alan ma sporo darmowych minut, bo inaczej za długo byśmy nie pogadali. Założyłam wygodne adidasy i poszłam ulubioną ścieżką w kierunku wałów. Uwielbiałam siedzieć w trawie, wpatrując się w płynącą rzekę. Kiedy postawiłam na wąskiej ścieżce pierwsze kroki, w kieszeni zawibrował mi telefon. Dzwonił Alan.
– Halo? – zaczęłam.
– Słońce, co się dzieje? Co on ci zrobił?
Skąd wiedział, że chodziło o Patryka? Domyślałam się, że najciężej będzie zacząć. Później się jakoś potoczy…
– Diana?
– Alan, co u ciebie?
– Dobrze. Mam przylecieć?
– Cooo?
– To, co usłyszałaś. Mam przylecieć?
– Nie. Nie musisz, dziękuję.
– Napisałaś dość nietypowe jak na ciebie słowa. Powiedz mi, co się dzieje.
– Dobrze, powiem. Ale proszę, nie przerywaj mi. Nie denerwuj się. Po prostu mnie wysłuchaj, aż skończę.
– Słucham cię.
I zaczęłam opowieść. Nie pamiętam, w którym momencie poczułam, że znów mam mokre policzki. Nie wiem też, czy powiedziałam mu wszystko. Było mi tak szalenie wstyd. Nie mogłam jednak dusić tego dłużej w sobie. Mówiłam i mówiłam. Czasami na chwilę się zatrzymywałam, biorąc głębszy oddech, i kontynuowałam opowieść o cierpieniu, którego doświadczyłam. Kiedy skończyłam, słońce chyliło się ku zachodowi.
– Diana, przylecę. Będę u ciebie w przyszłym tygodniu. Pomogę ci.
– Nie, Alan. Muszę się od niego uwolnić. Mam tutaj studia. Pracuję z nim. To nic nie da. Ja tylko… nie potrafię. Nie chcę już wracać do śmierdzącego mieszkania. Żyć ze świadomością, że znów będę musiała wejść z nim do jednego łóżka, modląc się, żeby był na tyle pijany, aby mógł zasnąć, oglądając po raz setny ten sam film, kiedy ja będę pod prysznicem. Nie wiem, co mam robić, braciszku.
– W takim razie inaczej. Ty przyleć do mnie. Zapraszam cię na wakacje.
– Zwariowałeś. Nie mam żadnych oszczędności. Patryk okradł mnie ze wszystkiego.
– Jutro wyślę ci potwierdzenie zabukowanych biletów. Powiedz tylko, kiedy możesz się spakować i wsiąść w samolot. Powiedzmy, że to spóźniony prezent urodzinowy, więc nie przyjmuję wymówki.
– Normalnie powiedziałabym, że nie i koniec. Ale może to faktycznie dobry pomysł…
– To jest dobry pomysł! Kiedy?
– Nie wiem, muszę pogadać z kierowniczką, kiedy da mi wolne. Na dniach powinna mieć podzielone urlopy na czas wakacji.
– W takim razie czekam na wieści. Jesteś już w domu?
– Nie, siedzę na ławce obok mojego bloku, ale… – przerwałam, bo nie wiedziałam, co dziś mnie czeka.
– Ale światło się świeci?
– Tak. Jest już w mieszkaniu – odparłam zawiedziona.
– Słoneczko, proszę cię, co by się nie działo, pisz! Masz pisać do mnie kilka razy dziennie, żebym wiedział, że nic złego się nie dzieje. Rozumiesz?
– Tak, muszę kończyć, kocham cię! – I nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Dopiero wtedy zauważyłam, że miałam na koncie czterdzieści osiem nieodebranych połączeń. Jedno od mamy, reszta od niego…
Nie mogłam tam wejść. Jeśli bym to zrobiła, trzy godziny rozmowy z Alanem poszłoby na marne. Złamałabym się i nigdy nie poleciała. Nigdy się nie uwolniła. Wystukałam szybko wiadomość: Patryk, rozmawiałam z siostrą, ma problemy, dlatego nie wiedziałam, że dzwoniłeś. Jestem w tramwaju, jadę do pracy, bo Magda dzwoniła, że musi ze mną pilnie porozmawiać. Niedługo będę. Przywiozę kolację. I piwo. Okłamałam go znowu. Trudno, przestało mi to przeszkadzać. Do pracy pojechałam tak czy inaczej. Magda pracowała nad grafikiem. Miałam nadzieję, że uda mi się dogadać z nią w sprawie wcześniejszego urlopu.
– Cześć, Magda. Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi, ale mam bardzo ważną sprawę. – Zajrzałam do pomieszczenia, w którym kierowniczka zazwyczaj pracowała nad grafikami. Bingo, właśnie go układała.
– O, Diana! Jasne, wchodź. Mów, co się dzieje. – Uśmiechnęła się i zaprosiła mnie na krzesełko stojące tuż obok niej. Usiadłam i dosunęłam się do biurka. Przerażała mnie wizja tych wszystkich papierów, w których tonęła Magda, układając grafik. Niedługo miałam przejąć za nią ten obowiązek.
– Potrzebuję urlopu.
– Jak wszyscy, coś konkretnego? – zapytała Magda, po czym oderwała wzrok od komputera. Wtedy też dostrzegła kolejną łzę na mojej twarzy.
– Diana, co się dzieje? Chcesz porozmawiać?
– Mam problem. Z Patrykiem.
– Coś ci zrobił? Możemy zadzwonić na policję.
– Nie, nie. Nie uderzył mnie, jeśli o to ci chodzi. Po prostu… To dłuższa historia. Chcę już raz na zawsze to załatwić, więc opowiem ci w skrócie, dobrze? Tylko proszę, zachowaj szczegóły dla siebie. W końcu to jeden z naszych pracowników.
– Oczywiście, masz moje słowo – odpowiedziała Magda, a ja zamieniłam się w jeden wielki potok słów.
Patrzyłam przed siebie w białą ścianę, na której kolorowymi pinezkami przyczepione były małe karteczki z numerami telefonów do różnych firm. Słowa wypływały ze mnie bez żadnego zahamowania. Już raz dzisiaj opowiedziałam tę historię. Nie miałam więc oporów, by opisać ją kolejny raz. Magda mi nie przerywała. O nic nie pytała. Wiem, że poznała się na Patryku, i częściowo mogła się domyślać, o czym będę mówić. Częściowo. Kiedy skończyłam, mocno mnie przytuliła. Nic nie powiedziała. Nie musiała.
– Kiedy byś chciała urlop i na jak długo?
– Wiem, że nie dopniesz grafiku, jeśli poproszę o więcej czasu. Wystarczy mi dziesięć dni.
– Pozbierasz swoje życie w dziesięć dni?
– Masz rację, nie pozbieram. Daj mi jedenaście, bo muszę polecieć do Irlandii i wrócić. Nie pozbieram go od razu, ale od czegoś trzeba zacząć.
– Rozumiem. W takim razie za dwa dni zaczynasz. Trzymam za ciebie kciuki. Dasz radę. I pamiętaj, że masz pomoc w każdym z nas.
– Dziękuję.
Kiedy wróciłam do kawalerki, wiedziałam, że nie mogę dać się złamać. Za moment wszystko miało się zmienić. Po drodze napisałam do Alana wiadomość, że załatwiłam wolne i może ogarniać bilety. Miałam nadzieję, że przy okazji uda mi się przeżyć wspaniałą przygodę. W końcu zawsze marzyłam o Szmaragdowej Wyspie.

* * *

Nadszedł przeddzień wylotu. Miałam stanąć na płycie lotniska, wsiąść do wielkiej maszyny z ogromnymi skrzydłami i wzbić się w powietrze. Właściwie trochę się bałam, ale co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. W razie czego miałam na plecach swoje ogniste skrzydła. „Dam radę” – pomyślałam. Czekało mnie jednak coś gorszego przed wylotem. Musiałam o tym powiedzieć Patrykowi.
Głęboki wdech i wydech. Patryk brał prysznic. Kiedy spod niego wyszedł, zebrałam się w sobie, żeby mu powiedzieć o swoich wakacjach. Prawdy nie chciałam mu zdradzać. Nie miało to sensu, bo po powrocie musiałam wrócić do wspólnego mieszkania. Wiedziałam, że wrócę z gotowym planem i dużą dawką energii, która była mi potrzebna.
– Patryk, dzwonili dziś moi rodzice. Załatwili mi wyjazd – wypaliłam na jednym wdechu. Gdybym choć na chwilę się zająknęła, mogłabym już nigdy nie wypowiedzieć tych słów.
Widziałam wzrastającą w nim furię. Jego oczy robiły się coraz ciemniejsze. Usta ułożyły się w wąską linię. Był wściekły. Bardzo.
– Gdzie?
– Do Irlandii. Lecę jutro popołudniu.
– Chyba się przesłyszałem, gdzie?!
– Do Irlandii. Rodzice załatwili mi nocleg u zaprzyjaźnionej rodziny.
– Chcesz mi powiedzieć, że lecisz do tego przydupasa?!
– Alan to mój brat!
– Czy ty, kurwa, ze mnie jaja sobie robisz?! Będziesz się pierdolić za moimi plecami?!
– Ty jesteś chory. Lecę na wakacje do przyjaciół, nic więcej. Wracam za jedenaście dni.
– A wypierdalaj! – Tymi słowami Patryk postanowił się ze mną pożegnać.
Wychodząc z mieszkania, trzasnął drzwiami. Po chwili usłyszałam głośny huk rozbijanego szkła. Kiedy trzasnęły drzwi od klatki schodowej, wyszłam na korytarz, żeby po nim posprzątać. Na raz wypił prawie całe piwo. Jego resztki spływały ze ściany. Odłamki zielonego szkła były wszędzie. Momentami czułam się jak ta butelka, nic nieznacząca, którą w każdej chwili można rzucić o ścianę i ujrzeć w milionach drobnych kawałków. Wiedziałam, że sąsiedzi wyglądają przez judasze. Posprzątałam i wróciłam do pakowania. Nikt i nic mi nie mogło zepsuć tych wakacji.
Tej nocy spałam sama. Śniło mi się, że jestem ponad chmurami. Promienie słońca oświetlały moją twarz. Było mi ciepło i przyjemnie. Nie czułam się tak, od kiedy opuściłam rodzinne miasto. W końcu czułam, że coś się zmienia. Poczułam, że mogę jeszcze żyć.

* * *

Nareszcie byłam w powietrzu. Patryk nie wrócił się pożegnać. Nie napisał ani nie zadzwonił. Pewnie poszedł do matki i tam został na noc. Albo się spił u jakiegoś kumpla. Nie obchodziło mnie to. Przez ten czas nie zamierzałam o nim myśleć ani do niego pisać. Musiałam się odciąć i sprawdzić, czy choć przez chwilę za nim zatęsknię.
Samolot przedarł się przez gęste chmury i przystąpił do lądowania. Kiedy osiadł wreszcie na płycie irlandzkiego lotniska, rozległy się gromkie brawa dla pilota, a ja poczułam skurcz żołądka. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że właściwie w ogóle nie znam rodziny Alana. Patryka okłamałam stwierdzeniem, że to zaprzyjaźniona rodzina moich rodziców. Tak naprawdę znałam tylko Alana, ale nigdy nie spędziliśmy razem więcej niż kilku godzin. On dawno temu wyjechał za granicę i kontakt mieliśmy głównie przez Internet. Bardzo dużo o sobie wiedzieliśmy. Kiedy mieliśmy dobry czas, pisaliśmy niemalże codziennie. Internet to jednak zupełnie coś innego niż rzeczywistość. Bałam się, co jeśli zaczniemy się kłócić, jego rodzice mnie nie polubią, a siostry z góry skreślą. Mało kto wierzy w przyjaźń damsko-męską. A przecież my się przyjaźniliśmy. Nie było już odwrotu, musiałam się zmierzyć z podjętymi decyzjami.
Szłam z tłumem kierującym się do wyjścia z lotniska. Ciągnęłam za sobą walizkę i zastanawiałam się, jak się mamy przywitać. Rzucić suche „cześć”, zalać się łzami wzruszenia czy może dać przyjacielskiego buziaka w policzek? Och, blondyno, w coś ty się znowu wpakowała! Moje myśli rozwiały rozsuwane drzwi, które właśnie ukazały mi czekające na swoich bliskich rodziny. Wśród nich szukałam wzrokiem Alana. Niestety nigdzie go nie widziałam. Nie mógł mnie wystawić, nie on. Postanowiłam sprawdzić jeszcze na zewnątrz. Co prawda lipcowe niebo całkowicie pokrywały chmury, jednak było przyjemnie ciepło. Pomyślałam, że może czeka przy aucie.
Niestety tam również nikogo nie widziałam. Napisałam wiadomość, że już jestem i czekam na ławce przed lotniskiem. Kilka sekund później przyszedł SMS: Będziemy za pięć minut, Słońce ;*. Usiadłam na ławce, zamknęłam oczy i zaczęłam delektować się irlandzkim powietrzem. Może do najczystszych nie należało, tuż obok mieścił się ogromny parking. Było w nim jednak coś innego niż w polskim. A może to tylko świadomość chwilowej wolności?
– Witaj, piękna. – Nagle otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą uśmiechniętego od ucha do ucha Alana. Zmienił się. Co prawda widziałam jego najnowsze zdjęcia, ale one nie oddawały tego, co prawdziwe. Wyrósł, zmężniał, miał opalone ręce i delikatny, dwudniowy zarost. Jego ciemne oczy szalały z radości. Iskierki szczęścia podskakiwały w źrenicach.
– Paliłeś trawkę? – zapytałam. Nie: „Cześć, co słychać”, bo po co się normalnie witać. Można walnąć z grubej rury.
– Ha, ha, ha, nie palę, ale miło cię widzieć. – Szczerze się zaśmiał i rozłożył ramiona w geście przywitania.
Dopiero wtedy zobaczyłam, że biały sportowy podkoszulek delikatnie opinał jego umięśnioną klatę. Wstałam i mocno się w niego wtuliłam. W tym samym momencie do moich nozdrzy doszedł piękny zapach trawy cytrynowej i piżmowca. Jak ja kochałam tę woń. W jego ramionach poczułam kojące ciepło i spokój, którego tak bardzo brakowało mi przez ostatnie lata. Byłam w końcu bezpieczna. Nagle zdałam sobie sprawę, że miejsce, w które się wtulam, robi się mokre od moich łez. Nie chciałam płakać, nie przy Alanie, ale to było silniejsze ode mnie. Wiedziałam jednak, że są to ostatnie łzy związane z Patrykiem. Nasze rozstanie już nie wydawało się przerażające. W tym momencie podjęłam decyzję. Po powrocie do Polski postanowiłam skończyć z nim raz na zawsze. Mógł mnie straszyć, szantażować, grozić, że się zabije. Nie chciałam jednak, by dalej niszczył mi życie.
– Słoneczko, nie płacz. Jesteś już bezpieczna. Nie pozwolę temu padalcowi nigdy więcej cię skrzywdzić, obiecuję. Już zawsze będziesz bezpieczna… – mówił coraz ciszej, lecz każde słowo trafiało wprost do mojego serca. Jego głos był niczym balsam dla poranionej duszy. Poczułam jeszcze, jak wtula głowę w moje rozpuszczone włosy, wdychając ich zapach.
Do domu Alana jechaliśmy półtorej godziny. Przyjechał z ojcem i siostrami. Cały komitet powitalny. Trochę się tym zestresowałam. Na szczęście dziewczyny całą drogę przesiedziały ze słuchawkami w uszach, słuchając ulubionych piosenek, Alan przysnął zmęczony po pracy, a pan Arek prowadził samochód, wystukując dłońmi na kierownicy rytm jednej z piosenek zespołu Green Day, która akurat leciała w radiu. Podjechaliśmy pod dom, a w drzwiach czekała już pani Dorota. Uśmiechnęła się na nasz widok. Dziewczyny pogoniła od razu do jadalni, żeby nakryły do stołu. Puściła oczko do swoich chłopaków i w końcu jej wzrok padł na mnie.
– No i co tak stoisz? – zaczęła tonem, który nie zwiastował nic dobrego. – Biegiem chodź tu się ze mną przywitać! – Rozłożyła ramiona, podobnie jak Alan na lotnisku, i się roześmiała.
Ta noc zdawała się nie mieć końca. Rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i jeszcze więcej rozmawialiśmy. Zapomniałam już, jak to jest rajcować w nocy z facetem. Patryk zazwyczaj padał na łóżku pijany lub na haju. W gorsze dni dobierał się do mnie, a ja nie mogłam odmówić… Dziś było inaczej. Alan leżał rozłożony na wielkim łóżku i na jeszcze większej kołdrze w granatowej poszwie ozdobionej delikatnymi gwiazdami. Położyłam głowę na jego twardym brzuchu. Wpatrując się w sufit przy przygaszonym świetle, słuchaliśmy muzyki i rozmawialiśmy. O wszystkim. Wspominaliśmy dawne spotkania, różne pogawędki. Opowiadałam mu o studiach, pracy, znajomych i wielkim mieście. On z kolei opisywał mi piękne, fascynujące i tajemnicze miejsca Irlandii. Nie wiadomo kiedy za oknem zaczęło świtać, a ptaki na gałęziach rozćwierkały się, zapowiadając wschodzące słońce. Położyłam się na poduszce i na chwilę zamknęłam oczy.
Obudziłam się zlana potem. Było mi cholernie gorąco. Okazało się, że cały czas spałam wtulona w Alana. Nie puścił mnie nawet na chwilę. Wyślizgnęłam się jednak delikatnie z łóżka i poszłam wziąć prysznic. Wychodząc z łazienki, natknęłam się na panią Dorotę. Zaprosiła mnie na kawę i słodkie śniadanie do salonu. Stwierdziła, że jak zna Alana, to nawet siłą go nie ściągnę z łóżka. Skorzystałam więc z jej propozycji, bo zapach kawy wypełnił już chyba wszystkie pomieszczenia w domu.
Śmiałyśmy się w najlepsze, kiedy do salonu wszedł Alan. W samych spodenkach, bez koszulki, z potarganymi włosami. Przecierając oczy i delikatnie ziewając, podszedł do mamy, dał jej buziaka w policzek. Później podszedł do mnie i zrobił to samo, po czym mówiąc: „dzień dobry, moje piękne panie”, napełnił kubek aromatycznym napojem i usiadł z nami przy stole. To było takie… normalne? A dla mnie zaskakująco miłe.
Po śniadaniu Alan poszedł pod prysznic, a mi kazał założyć coś wygodnego. Powiedział, że zabiera mnie na wycieczkę. Na wycieczkę! Przez dwa lata Patryk zabrał mnie raz do kina, za które musiałam zapłacić. I dwa razy na spacer – na działkę, na której zbierałam owoce na przetwory, a on oczywiście pił. Najczęściej zabierał mnie do kumpla, żebym za niego przenosiła trawkę. W razie kontroli mnie nie powinni sprawdzać. Nigdy nie zaprosił mnie na romantyczną kolację, nie kupił mi kwiatów bez okazji, nie przywitał mnie śniadaniem. Nigdy nigdzie nie pojechaliśmy, choć tak często to obiecywał.
Pół godziny później wsiadałam na rower! O matko, kiedy ja ostatnio jeździłam rowerem… Kilka lat temu. Wiedziałam, że następnego dnia nie będę mogła się ruszyć, ale ochota poznania nowego miejsca była silniejsza. Alan wybiegł z domu, drocząc się z małym, słodkim psiakiem. Na szczęście Pati wyszła i siłą odciągnęła od nas zwierzaka, życząc udanego dnia. Patrycja to młodsza siostra Alana. Bardzo miła, inteligentna i zdolna dziewczyna. Była jeszcze Ewelina. Starsza od Pati, a młodsza od Alana. Cichsza i zamknięta w sobie, ale i tak ją bardzo lubiłam. Wiedziałam, że znajdziemy nić porozumienia, której nikt nie przerwie. Potrzebowałyśmy po prostu więcej czasu i okazji do poznania się.
Pojechaliśmy za miasteczko. Wzdłuż wąskiej asfaltowej drogi rozścielały się ogromne pola golfowe. Co jakiś czas mijaliśmy pojedyncze domostwa, a na wzgórzach wśród pól rozciągały się kilometrami kamienne murki. Co kilkaset metrów trafialiśmy również na ogromne stada owiec, których nie dziwił widok ludzi. Przejeżdżaliśmy przez urokliwe kamienne mostki nad malutkimi potokami. W końcu dotarliśmy do celu, którym był stary port rybacki. Usiedliśmy na murku, nogi spuściliśmy w dół i wpatrywaliśmy się w okręty. Czułam się jak w bajce. Miałam wrażenie, że śnię i zaraz się obudzę, a wszystko zniknie niczym pękająca bańka mydlana. Z tym że to się działo naprawdę. Stykaliśmy się z Alanem ramionami. Przeszywał mnie przyjemny prąd ciepła bijący od niego.
W drodze powrotnej postanowiliśmy zajechać jeszcze do miasta nad zatokę. Interesowało mnie każde miejsce, które mogłam zobaczyć i o którym w nocy opowiadał mi mój przyjaciel. Tuż przed naszą metą musiałam podjechać pod szalenie wysoki krawężnik! Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale jednoślad i krawężnik mnie pokonały. Uderzyłam nogą o zębatkę. Zabolało, ale nie chciałam pokazać, że mnie to rusza. Znaleźliśmy wolną ławkę i zeszliśmy z rowerów, a Alan podbiegł do pobliskiego sklepu po mrożone napoje.
Wrócił rozpromieniony i wręczył mi jaskrawo niebieskie coś. Spróbowałam i… o matko! Przepadłam. Było idealne. Zmrożone, nie za słodkie, ze skruszonym lodem, doskonale gaszące pragnienie. Niestety nie zapamiętałam nazwy tego wynalazku, którego, jak się później okazało, było tam od groma. Kiedy ja spokojnie konsumowałam mrożony napój, Alan zauważył ślad na mojej nodze.
– Cholera! Co żeś zrobiła w nogę?! – zapytał.
Dopiero teraz jej się przyjrzałam. Nie wyglądała dobrze, ale co miałam powiedzieć, że pokonał mnie krawężnik? Słabe…
– Ugryzł mnie rekin – powiedziałam niewzruszona, po czym wróciłam do sączenia kończącego się napoju.
– Co cię ugryzło? – Alan wyglądał, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy raczej płakać.
– Rekin. Nie widziałeś go? Tam był. – Wskazałam palcem w stronę feralnego krawężnika. – Leżał na ulicy i czekał na swoją ofiarę.
– Diana, czemu nie ominęłaś krawężnika? – zapytał, niemal śmiejąc się ze mnie.
– To nie krawężnik, tylko rekin. Stawiam czoła przeciwnościom.
– Ty jesteś jednak niesamowita. Ale powiem ci, że kiedy pierwszy raz tędy jechałem, też wpadłem w paszczę tego rekina. Cholerstwo nadal tu jest. – Puścił do mnie oczko, podszedł bliżej i wyjął mi z ręki pusty kubek. Wyrzucił go do kosza znajdującego się przy ławce, po czym położył się na trawie.
– Co robisz? – zapytałam zdezorientowana.
– Będę się turlał zboczem górki po skoszonej trawie. Zawsze wygrywam. Zmierzysz się ze mną?
– Zapomnij! Nie będę się tarzać w wilgotnej trawie. Znając moje szczęście, trafię na psie odchody. – Nim skończyłam mówić, rzuciłam się w trawę i zaczęłam się turlać w dół, żeby zdobyć jakąkolwiek przewagę nad Alanem.
Wygrałam, ale… On był tuż za mną, a kiedy ja ostentacyjnie zahamowałam, wpadł na mnie, złapał mocno i pociągnął dalej po niemalże płaskim już terenie. Kiedy się zatrzymaliśmy, przypomniała mi się scena z „Króla Lwa”, kiedy Nala znajduje się nad Simbą i mówi: „Znowu przegrałeś”. Tym razem podobne słowa padły z ust Alana: „Przegrałaś, maleńka”. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Patrzyliśmy sobie w oczy zdecydowanie za długo. Tak, jakbyśmy się widzieli po raz pierwszy. Czułam na sobie jego oddech. To dziwne, ale nie było to dla mnie niekomfortowe. Zaczęłam się zastanawiać, jak mogą smakować jego usta.
– Wiem, że jestem najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałeś, ale mógłbyś mnie już puścić. Jesteś zdecydowanie za ciężki. – Uśmiechnęłam się, na co Alan przewrócił się na bok i zaczął wpatrywać się w pojedyncze puchate chmury, błądzące po błękitnym niebie.
– Masz rację.
– Zawsze mam rację.
– To prawda, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem, chociaż kiedy cię poznałem, byłaś jeszcze małą dziewczynką z dwoma długimi warkoczami.
Nie wiedziałam, jak mam zareagować na te słowa. Zawsze był dla mnie bardzo miły, ale teraz to było coś innego. Nie odpowiedziałam nic, wsłuchując się w śmiech dzieci bawiących się nieopodal na małym placu zabaw.
– Diana, mogę o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Zostawisz go, prawda?
– Wiesz, w mojej świadomości zostawiłam go już jakiś czas temu. Gdy zdecydowałam się na przylot tutaj, decyzja o rozejściu była już dla mnie oczywista. Wrócę tam, bo muszę. Z końcem przyszłego miesiąca kończy nam się umowa wynajmu kawalerki. Nie przedłużę jej. Poszukam czegoś innego. Muszę jeszcze poprosić o przeniesienie w pracy, chociaż to będzie najtrudniejsze. Bardzo zżyłam się z ludźmi, z którymi pracuję. Muszę jednak całkowicie się od niego odseparować. To już koniec. Właściwie jestem już prawie wolna. W końcu.
– Jesteś niesamowita. Ale wiesz co?
– Słucham?
– Masz niebieski język i zęby!
– Cooo? – Wyjęłam z kieszeni telefon, włączyłam aparat z opcją przedniej kamery i wtedy zobaczyłam, że mówił serio. Ten dziad dał mi farbujący napój!
 – Uduszę cię!
Oboje nagle się zerwaliśmy. Ja zaczęłam go gonić pod górkę, a on uciekał, śmiejąc się coraz bardziej. Kiedy już go dopadłam, zziajana i okropnie zmęczona, dał mi buziaka w policzek i kazał wsiadać na rower. Pani Dorota czekała już na nas z kolacją. Niestety na obiad nie zdążyliśmy.
 Tym razem poszliśmy spać o normalnej godzinie. Byłam bardzo zmęczona. Nieprzespana noc i dzień pełen wrażeń dały o sobie znać wieczorem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Do tego Alan zapowiedział, że musimy wcześniej wstać, bo czeka nas podróż do oddalonej o kilkanaście kilometrów miejscowości, gdzie prowadzi treningi dla dzieciaków. Opowiadał mi o nich wcześniej, ale nie przypuszczałam, że aż tak się w nie angażuje.
– Alan, czy możesz zostawić zapaloną lampkę? – zapytałam, a przyjaciel bez trudu wyczuł niepewność w moim głosie.
­– Oczywiście. – Włączył małą lampkę, wyłączył komputer, po czym położył się obok mnie. – Mogę się do ciebie przytulić?
– Myślę, że nie będzie z tym problemu, śpij dobrze – powiedziałam do niego, lecz moje słowa poleciały w przestrzeń pokoju, gdyż byłam do niego odwrócona tyłem, leżąc na prawym boku. Przytulił mnie mocno i wyszeptał ledwo dające się usłyszeć słowa: „Nikomu już nie pozwolę cię skrzywdzić”. Zaraz po tym oboje zasnęliśmy.

* * *

– Diana, obudź się. – Usłyszałam ze snu. Po chwili do moich uszu doszedł również dźwięk wibracji mojego telefonu. – Patryk dzwoni już piąty raz.
– Trudno, niech dzwoni. Ja śpię.
– Tak?
– Tak.
I w tym samym momencie pożałowałam, że nie zabrałam Alanowi telefonu. Niestety nie zdążyłam mu powiedzieć, żeby włączył na tryb głośnomówiący, więc słyszałam tylko strzępki rozmowy, którą przyjaciel prowadził z Patrykiem.
– Halo? To ja, Alan - powiedział, odebrawszy. – Dzwonisz któryś raz z rzędu, więc odebrałem. Diana…  - w myślach błagałam, żeby nie powiedział nic głupiego - poszła z dziewczynami i psem na spacer. Nie wzięła telefonu, bo się ładuje… - Tutaj przerwał i nasłuchiwał rozmówcy. - Spoko, przekażę. Nara.
Zastanawiałam się, czy chcę wiedzieć, po co Patryk w ogóle dzwonił.
– Czego on chciał? – zapytałam, ale nie spojrzałam Alanowi w oczy. Było mi bardzo głupio. Przez ostatnie dwa dni praktycznie nie myślałam o tym, co zostawiłam w Polsce. Miałam się po prostu szalenie dobrze. W końcu czułam, że oddycham. Nie chciałam wracać, ale dzień powrotu zbliżał się nieustannie. Wiedziałam o tym, starałam się jednak nie psuć sobie wakacji i tego, co zaczęło się powoli dziać.
– Chyba skończyła mu się kasa.
– Mhm… No trudno, będzie mniej picia. Nie dam mu pieniędzy już nigdy. I proszę, nie rozmawiajmy już o nim. Obiecałeś, że pokażesz mi dzisiaj coś wyjątkowego.
– Oczywiście, zastanawiam się tylko, co najpierw i czy na zachętę dostanę kawę. – Alan uśmiechnął się zawadiacko, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
– Dobra, to ty się ogarnij, a ja zrobię kawę. I śniadanie. – Puściłam oczko i wyszłam do kuchni, nie przebierając się ze spodenek i koszulki, w których spałam. Było strasznie gorąco, co mnie właściwie dziwiło, jeśli chodzi o Irlandię.
Zjedliśmy śniadanie, a letnią już kawę wypiliśmy na tarasie za domem. Pogoda nam dopisywała i miałam nadzieję, że to będzie kolejny miły dzień.
– To gdzie mnie zabierasz? – zapytałam.
– Niespodzianka. Bądź gotowa za piętnaście minut, będę czekać w aucie.
Na miejsce dotarliśmy w ciągu dwudziestu minut. Pierwszy raz tak mało rozmawialiśmy, ale siedzieć razem w ciszy również było miło. Pojechaliśmy do zupełnie innej miejscowości i zatrzymaliśmy się pod wielkim żółtym budynkiem, za którym znajdowało się jeszcze większe boisko z ogromnymi reflektorami. Miałam nadzieję, że nie każe mi ćwiczyć. To nie moja bajka. Wystarczyło mi, że z trudem siadałam na tyłku, tak mnie bolały pośladki od jazdy na rowerze, no i do tego przecież ugryzł mnie w nogę rekin…
– Co tu robimy?
­– Zobaczysz.
Nie pytałam więcej, tylko wysiadłam z auta.
– Wziąłem ci aparat, porobisz trochę zdjęć. – I podał mi dużego nikona, żebym zawiesiła go sobie na szyi. Weszliśmy do chłodnego korytarza, w którym było mi niezwykle przyjemnie. Po chwili jednak zaczęłam słyszeć coraz więcej śmiechów. Dziecięcych. Czyżbyśmy zmierzali do jego miejsca pracy?
Alan zabrał mnie na trening dzieciaczków. Myślałam, że to będzie lekka gimnastyka dla garstki małolatów, które nie mają co robić w wakacje. Dzieci było ze sto, jak nie więcej. Kilkoro opiekunów podzieliło ich na grupy i trenowali. Ja miałam zrobić im kilka ciekawych ujęć. Póki fotografowałam Shannon i pozostałe dziewczyny, wszystko było okej.
 Chociaż byłam pod ogromnym wrażeniem tych szkrabów. Tego, jak były rozciągnięte i odważne… Szacun! Nigdy nie potrafiłam zrobić salta czy szpagatu. Ba! Skok przez kozła i skrzynię był dla mnie nie lada wyzwaniem. Dzieci robiły to prawie z zamkniętymi oczami.
Nadszedł moment, żeby zrobić kilka zdjęć grupie Alana. Kucnęłam, przyłożyłam aparat do twarzy i poczułam się jak zahipnotyzowana. Dzieci go uwielbiały. I widać było, że bezgranicznie mu ufały. Brały rozbieg i rzucały mu się na ręce, a on podnosił je wysoko nad siebie. Później podskakiwały, a on w powietrzu przerzucał je, by mogły zrobić pełne salto. Czy to możliwe, żebym przez ten widok totalnie przepadła? Przecież nie mogłam zakochać się w… przyjacielu!
– Podobało się? – Po dwóch godzinach Alan w końcu znalazł chwilę, żeby do mnie podejść.
– Bardzo! Dlaczego nie uprzedziłeś?!
– A co by to zmieniło? Jak znam ciebie, to byś ze mną nie przyjechała, bo boisz się mówić po angielsku. W sumie z tą gromadką szybko byś się nauczyła.
– Chyba masz rację… Wiesz, te dzieciaki są niesamowite! Mogłabym tak na nie patrzeć całymi dniami.
– Tylko na nie? – Alan szczerze się zaśmiał. Chyba wyczaił moment, kiedy nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. W przerwie między kolejną serią zdjęć napisałam SMS-a do przyjaciółki: Ania, chyba się zakochuję!. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Odpisała: Shit! Opowiadaj!. Cóż, nie miałam czasu na razie się rozpisywać, wysłałam jej tylko zdjęcie Alana otoczonego grupą dzieci.
Następnego dnia chciałam wybrać się na plażę. Pogoda była fenomenalna i stwierdziłam, że aż szkoda z niej nie skorzystać. Ocean znajdował się kilka kilometrów od domu, więc robiąc słodką minę, namówiłam dziewczyny i Alana na wyjazd i chłodną kąpiel. Kiedy dojeżdżaliśmy powoli na miejsce, Alan poprosił Patrycję, żeby zasłoniła mi oczy chustą, którą miałam zawiązaną na ręce. Stwierdził, że to dla lepszego efektu. Po chwili zaparkował auto i pomógł mi wysiąść. Sprowadził mnie ścieżką w dół, skąd dochodził do mnie szum fal. Czułam, że jesteśmy już blisko wody. W niedalekiej odległości było słychać też garstkę ludzi, więc nie byliśmy sami. Zeszliśmy z górki na w miarę równy teren i po chwili zapadłam się w rozgrzanym piasku. Alan stanął za mną i położył dłonie na moich ramionach. Przybliżył się tak, że czułam jego oddech na karku.
– Zdejmę ci teraz przepaskę, ale miej jeszcze chwilkę zamknięte oczy, dobrze? – Usłyszałam tuż przy uchu.
– Dobrze, ale pospiesz się, bo moja cierpliwość się kończy…
Po chwili poczułam, że Alan zawiesza mi coś na szyi. Wisiorek był bardzo chłodny i bardzo chciałam go zobaczyć. Złapałam go w dłoń i wyczułam kształt krzyżyka.
– Otwórz oczy.
Otworzyłam i… przepadłam. Wpatrywałam się w to, co znajdowało się przede mną. Byłam chyba w raju. Stałam na piaszczystej plaży mającej maksymalnie kilkaset metrów. Za nami było wzniesienie całe pokryte trawą. Z prawej i lewej strony również. Pagórki tworzyły zatokę, do której wpływały wody oceanu. Przede mną widać było tylko bezkresne i czyste głębiny. Nie wiedziałam, czy ze szczęścia mam płakać, czy się śmiać. Przypomniałam sobie jednak, że dostałam jeszcze prezent. Na miękkim, czarnym rzemyku zawieszony był piękny, delikatny i magiczny celtycki krzyżyk. Taki, o jakim marzyłam od dawna. Czułam się jak w bajce, jakbym śniła.
– Dziękuję. Ja… Alan, uszczypnij mnie.
– Co? – zapytał z rozbawieniem.
– Uszczypnij mnie, żebym miała pewność, że to nie sen.
– Mam lepszy pomysł.
Nim się zorientowałam, Alan ściągnął mi z ramienia torebkę, w której miałam telefon, i o nic nie pytając, wziął mnie na ręce i zaczął biec w stronę wody!
– Alan! Nie! Do cholery, nie! Alaaaannnnn!!!
Chlust! O Boże, ta woda była cholernie zimna! Było mi cholernie, okropnie, strasznie zimno i… dobrze? Wytarłam buzię z wody, która spływała z mokrych włosów, i odwróciłam się w stronę plaży. Spotkałam się twarzą w twarz z Alanem. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
– Diana, nie chcę zrobić nic, czego mógłbym żałować, dlatego zapytam. Czy mogę cię pocałować?
Nie odpowiedziałam. Bałam się dać przyzwolenie na tak śmiały gest. Na moment jednak zapomniałam o problemach, które czekają na rozwiązanie i definitywne zakończenie. Zbliżyłam się jeszcze bardziej i posmakowałam jego ust. Zatraciliśmy się w namiętnym pocałunku. Był taki delikatny i zmysłowy. Był… wyczekiwany.
– Jest naprawdę miło, ale wróćmy na plażę, trochę tu mimo wszystko chłodno. – Zaśmiałam się, a Alan złapał mnie za rękę i poprowadził w kierunku gorącego piasku i bezpiecznego miejsca.
Od tego momentu nie puszczał mojej dłoni, chyba że już nie miał wyjścia. Kolejne dni były równie fantastyczne, barwne i przepełnione uczuciami. Jednak nieubłagalnie zbliżał się dzień powrotu.
– Jutro ostatni dzień. Ostatni wspólny dzień, a później lecisz.
Ten dzień także miał być wyjątkowy. Miałam go zapamiętać na zawsze. I zapamiętałam… Słońce chyliło się już ku zachodowi, a my w dalszym ciągu siedzieliśmy na trawie, oglądając wspaniały widok z Moherowych Klifów. To było jedno z moich największych marzeń. Odwiedzić to miejsce. Nie sposób dobrać odpowiednich słów, by oddać wspaniałość tego krajobrazu. Siedzisz na trawie, a niecały metr przed tobą nagle kończy się ziemia. Daleko w dole fale oceanu rozbryzgują się o skały. Czujesz podmuch delikatnego wiatru i słyszysz pojedyncze dźwięki wydostające się z dziobów srebrzystych mew. Siedziałam wtulona w Alana i nie chciałam, by ten dzień kiedykolwiek się skończył. Bałam się jutra. Bałam się tego, co mnie czeka. Powoli jednak musiałam zbliżać się do końca bajki, by móc kiedyś znów do niej powrócić.
– Nie jedź. Diana, proszę cię, zostań ze mną, nie wracaj do niego.
– Alan, muszę.
– Nieprawda! Ten gnój może zrobić ci krzywdę. Nie wybaczę sobie tego. Pozwól mi polecieć z tobą.
– Posłuchaj. Ty i tak już mi bardzo pomogłeś. Jako jedyny wyciągnąłeś mnie z bagna, w które wdepnęłam. Uwolniłeś mnie od jego tyranii. Wypowiedziałam już umowę na mieszkanie. Dostałam przeniesienie do innej placówki z pracy. Przeprowadzę się w ciągu tygodnia i już nigdy więcej Patryk nie wkroczy do mojego życia. Dziękuję ci, Alan.
– Nie dziękuj, zrobiłabyś dla mnie to samo.
– To prawda, ale chcę żebyś pamiętał jedno. Jeżeli nam się nie uda, to pamiętaj o jednym. Nigdy, ale to nigdy nie przestanę cię kochać. Zawsze będziesz mógł na mnie liczyć i zawsze ci pomogę. Po prostu zadzwonisz, a ja przyjdę ci z pomocą. Uwolniłeś mnie. Uwolniłeś…
Słońce schowało się za oceanem, a my ruszyliśmy w drogę powrotną, by z nowym dniem stawić czoła kolejnym wyzwaniom.





Jeśli zaciekawił Was ten fragment, to książkę możecie zamawiać tutaj:
ZNAK.COM.PL
CHODNIK LITERACKI
MATRAS
TaniaKsiążka
RAVELO
NIEPRZECZYTANE

6 komentarzy:

  1. mam nadzieję że w piątek będę miała ją w swoich łapkach i będę mogła czytać... już kocham tą historie 💖

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mam nadzieję, że całość również się spodoba :) <3

      Usuń
  2. Ewela, pięknie dziękuję za pomoc i udostępnienie fragmentu <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Piekna historia I chce przeczytac ciag dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekna historia, ..przypomina mi kogos kogo bardzo dobrze znam. ...dziekuje Daria, kupuje I czytam, pozdrawiam i zycze pisania samych bestsellerow ☺ Helena Spiakowska

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! pięknie napisane,czytałam bez wytchnienia,lubię ten styl !!!gratuluję jeszcze raz i oczekuję dalszych historii pisanych Pani piórem.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger