DARIA SKIBA - UWOLNIJ MNIE || FRAGMENT 2


ROZDZIAŁ 2. 

Diana


Koła samolotu uderzyły o betonową taflę lotniska pośród milionów kolorowych światełek, które z góry wyglądały jak kosmiczna galaktyka. To dziwne uczucie podnoszącego się aż do przełyku żołądka, który chce wyskoczyć przez usta. To samo czułam ostatnio, z tym że lądowałam w Irlandii. W bezpiecznym i spokojnym miejscu. Wróciłam, by stawić czoła najgorszemu. Chociaż czy cokolwiek gorszego mogło mnie jeszcze spotkać ze strony Patryka? Miałam wrażenie, że doświadczyłam już całego możliwego piekła. Teraz mogło być już tylko lepiej. Miał mi pomóc feniks, który cicho czekał na plecach, i Alan…
– Halo, halo słońce, rozumiem, że bezpiecznie wylądowałaś? – Usłyszałam w telefonie, gdy tylko złapałam zasięg.
– Tak, tak. Jezu, Alan, zadzwoń, proszę, za dziesięć minut, muszę się wyplątać z pasów, wyślizgnąć z tej wielkiej machiny i odebrać bagaż, ale mam ci coś szalenie ważnego do powiedzenia! – I rozłączyłam się, nie czekając na jego odpowiedź. Wiedziałam, że właśnie zaczął odliczać czas, który mu wyznaczyłam.
Wygramoliłam się ze swojego siedzenia. Niestety samoloty Ryanaira nie należą do najwygodniejszych – strasznie mało w nich miejsca. Generalnie nie wiem, jak tęższe osoby mogą tu oddychać. Nie ma się jednak co dziwić, cena za przeloty jest jaka jest. Najważniejsze, że bezpiecznie dostarczają ludzi do upragnionego celu. Upragniony cel… W moim przypadku śmiesznie to brzmi. Gdzie jak gdzie, ale na pewno nie tutaj znajduje się mój cel.
– Dałaś radę już się wyplątać? Bo wiesz, bardzo mnie ciekawi, co mi takiego ważnego miałaś do powiedzenia. Może dopiero chcesz się przyznać, że jednak nie wsiadłaś do samolotu i mam po ciebie wrócić? – Alan zadzwonił równo dziesięć minut po moim rozłączeniu się.
– Ha, ha, niestety wsiadłam i jestem już we Wrocławiu. Alan! Zakochałam się! – wykrzyczałam do słuchawki, a ludzie z tłumu, za którym podążałam, dziwnie na mnie spojrzeli. No tak, przecież tutaj po polsku rozumie już większość z nich. Trudno.
– Wiem, mówiłaś mi to dzisiaj, ale możesz powtarzać w nieskończoność. Uwielbiam słuchać tych słów wydobywających się z twoich drobnych usteczek.
– Ty tylko o jednym, a ja się naprawdę zakochałam. To było takie, takie…
– Takie spontaniczne? – nie dawał za wygraną Alan.
– Oj, daj spokój na chwilę i słuchaj! Lecieliśmy sobie tym ogromnym samolotem i choć wokół panowała mroczna ciemność, to ja byłam niemalże przyklejona do małego, prostokątnego okienka. Prawie nic nie widziałam, ale nie szkodzi. Chyba kocham latać i wpatrywać się we wszystko z góry. Zbliżaliśmy się do celu podróży i samolot powoli się obniżał. Z daleka widać już było miliony światełek, które rozświetlały ulice wielkiego miasta. To niesamowity widok. Po prostu niesamowity. Niebo było bezchmurne, chociaż czarne jak mocne americano. Gdy obniżyliśmy się jeszcze trochę, machina zaczęła kołować nad miastem. W pewnym momencie miałam wrażenie, że leżę już na oknie! Tak się samolot przechylił, żeby złapać odpowiedni kierunek, i wtedy go ujrzałam!
– Diana, ty mówisz poważnie? – Mój rozmówca musiał mi przerwać w najważniejszym momencie. Zawsze tak robił. Kiedy zbliżał się najfajniejszy moment, on postanawiał wtrącić swoje trzy grosze.
– Nie przerywaj! Ujrzałam go! Był wielki. Ogromny! Nigdy nie widziałam tak wielkiego…
– Chyba nie chcę słuchać tego dalej… Był czarny? – zapytał Alan, a w jego głosie dało się usłyszeć przerażenie. Wtedy zrozumiałam, co ma na myśli, i wybuchnęłam głośnym śmiechem.
– Ha, ha, ha, ha, nie. Był biały. W sumie z kremowo-szaro-żółtymi plamami. I był bardzo duży. I łysy. Calutki! Alan, dziś jest pełnia! Kiedy przykleiłam się do szyby, moim oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Księżyc leniwie wisiał tuż nad wciąż tętniącym życiem miastem. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego.
– Chyba zapomniałaś, jak wygląda moja klata, perełko, ha, ha. A tak serio to uff. Już się przestraszyłem, że siedział przed tobą jakiś ciemnoskóry mężczyzna.
– Zboczuch!
– Dobra, dobra. Cieszę się, że jesteś na miejscu. To znaczy w sumie się nie cieszę, ale lepiej mi z myślą, że jesteś już bezpieczna na lądzie.
– No tak, ktoś tu ma lęk wysokości. – Zaśmiałam się, ale wiedziałam, że mój śmiech powoli dobiegał końca.
– Dasz radę? Może idź na noc do jakiejś kumpeli? Diana, proszę, nie narażaj się.
– Alan, dam radę. Rozmawialiśmy o tym. Nic już się nie stanie. Za siedem dni uwolnię się od niego. Dałeś mi dużo energii i ogromną motywację. Muszę kończyć, właśnie podjeżdża nocny autobus, a wiesz, że w nich nic nie słychać. Napiszę, kiedy będę na miejscu.
– Uważaj na siebie, słońce.
Nocnym dojechałam do centrum miasta. Trwało to czterdzieści minut i właściwie miałam już dosyć całej tej podróży. Chciałam dotrzeć na miejsce i mieć wszystko z głowy. Niestety musiałam czekać kolejne pół godziny na drugi autobus. Miasto żyło własnym tempem. Studencki czwartek dawał się powoli we znaki. Ludzie wylewali się z pobliskich knajpek i niektórym ktoś bardzo kręcił chodnikiem. Brakowało mi takich chwil. Nie mocnego upojenia, ale tej wolności, lekkiego szaleństwa ze znajomymi na imprezie, tańca. Na trzy lata zostałam niemalże wyjęta z normalnego życia. Oby tylko coś mi to dało. Jakąś naukę na przyszłość.
Ponieważ słuchałam piosenek Paramore, czas zleciał mi niepostrzeżenie. Nim się obejrzałam, stałam pod blokiem, w którym znajdowała się moja kawalerka. I on, mój pożal się Boże partner. Uniosłam w górę oczy i zauważyłam delikatne światło. Prawdopodobnie włączony był telewizor. Albo mój komputer. Mój komputer. Kurwa! Kurwa, zapomniałam! Jak ja mogłam o tym zapomnieć…
Z ciężką walizką wbiegłam po schodach na trzecie piętro, jakbym mogła zatrzymać katastrofę, która była niemalże pewna. Wpadłam do mieszkania. Zamknęłam tylko za sobą drzwi, rzuciłam bagaż pod ścianę w przedpokoju tuż obok szafki na buty i weszłam do pokoju. Widok był okropny. Wszędzie walały się brudne rzeczy. Na stole stało kilka pustych butelek po piwie. Przy łóżku jedna do połowy opróżniona i popielniczka z wysypującymi się petami. Śmierdziało jak w menelni. Patryk spał pijany, a w telewizorze właśnie leciały napisy końcowe po jakimś filmie. Laptop leżał tuż obok łóżka. Korzystał z niego. Niestety. Wzięłam go i poszłam do łazienki, żeby czasem nie obudzić pijanego chłopaka. Usiadłam na zamkniętej klapie ubikacji i włączyłam komputer. Szybko znalazłam interesujące mnie pliki i usunęłam całą ich zawartość. Może się do nich nie dokopał. Oby. Panie Boże, oby…
Ze snu wyrwał mnie odgłos stukających o siebie butelek. Za oknem było jeszcze ciemno. To dobrze, w takim razie nie zaspałam do pracy.
– Proszę, proszę. Któż to postanowił wrócić? – W jego oczach widać było tylko szaleńczy błysk, który nigdy ich nie opuścił.
– Mówiłam, że lecę na kilka dni. Miałam tam zostać na zawsze? Niby po co? – Musiałam brnąć w kłamstwach dalej. Ale już niedługo. Za kilka dni miał się skończyć mój koszmar. Od tego momentu nie chciałam już żadnych łgarstw.
– Nie wiem, może już masz dzieciaka w sobie. Pieprzyłaś się? Dobrze ci było? Porządnie cię zerżnął? – Obelg nie było końca. – Trafił w ogóle małym chujem? Zniszczę cię. Zapamiętaj to sobie.
Nie dał mi dojść do słowa. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Trudno, mógł mówić, co mu ślina na język przyniesie. Już mnie nie ruszały jego słowa i zapewnienia bez poparcia. Wyjęłam spod poduszki telefon i sprawdziłam godzinę. 4:30, mogłam powoli szykować się do pracy.
Wzięłam długi prysznic, miałam jeszcze sporo czasu do wyjścia. Nie gorący, nie zimny. Ciepły, taki, jaki lubię najbardziej. Kiedy skończyłam, ubrałam się w luźny top i dżinsowe spodenki, a na mokrych włosach zakręciłam turban z ręcznika. Poszłam do kuchni zrobić sobie kawę z mlekiem, przy której chciałam przejrzeć pracowniczego e-maila. Oczywiście mleka nie było. Właściwie w lodówce nie znalazłam niczego prócz dwóch butelek złotego napoju z bąbelkami.
Nie było mnie w pracy prawie dwa tygodnie, miałam co czytać. Skrzynka miałam całą zawaloną nowościami. Kiedy otwierałam ostatnią wiadomość, do kawalerki wrócił Patryk. Czas się w takim razie zbierać. Dopiłam resztki chłodnej już kawy. Wyłączyłam laptopa, zarzuciłam na ramię przygotowaną już sportową torbę z ciuchami pracowniczymi i skierowałam się w stronę drzwi. Kiedy już wchodziłam do przedpokoju, Patryk mocno złapał mnie za nadgarstek i szarpnięciem odwrócił w swoją stronę.
– Nie pogrywaj ze mną, bo źle skończysz – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Nie mam takiego zamiaru i puść, to boli. Będę mieć siniaka – odpowiedziałam, twardo patrząc prosto w jego oczy.
– Módl się, żeby co innego cię nie zabolało. – Po tych słowach odwrócił się i poszedł do kuchni. Usłyszałam jeszcze tylko syk otwieranej butelki, po czym wyszłam na świeże powietrze.
Wszystkie kolejne dni były podobne do siebie. Patryk praktycznie się do mnie nie odzywał, a ja nie zabiegałam o jego uwagę. Nie pytał też, co ze wspólnym mieszkaniem. Wiedział tylko, że nie podpisałam przedłużenia najmu. Chyba dotarło do niego, że zbliża się koniec, a trzydziestoletni facet wróci znów do rodziców.
Chciałam go uratować od bagna, w które wpakował się na własne życzenie. Teraz ratować musiałam siebie. Ostatnie dni pracy w starym miejscu również dobiegały końca. Wszyscy żałowali, że muszę odejść, ale doskonale rozumieli i wspierali mnie w każdej minucie. W końcu się otworzyłam. Teraz już każdy wiedział, jak jest naprawdę. Obiecali, że będą mieć oko na Patryka i wywalą go również z roboty, której był tak pewny. Wiedziałam, że słowa dotrzymają. Oni tak.
Dwa dni przed wyprowadzką znalazłam pokój, który od tej chwili miał być mój. Znajdował się w wielkim blokowisku na szóstym piętrze. Miałam z niego widok na spory plac zabaw i przepiękny park otoczony murami bloków. Mimo że osiedle było ogromne, okolica emanowała ciszą i spokojem. W mieszkaniu znajdowały się jeszcze dwa pokoje dwuosobowe. Ja trafiłam na wymarzoną jedynkę z dużym, podwójnym łóżkiem i drewnianymi meblami po przeciwnej stronie. Pod oknem stało biurko z wygodnym krzesłem. Pośrodku pokoju był duży, brązowy, bardzo przyjemny w dotyku dywan. Znalazłam swój mały azyl.
Spodziewałam się awantury stulecia, zdemolowanego pokoju, wyzwisk, skradzionych rzeczy. Nic takiego nie miało miejsca. Kiedy przyjechali właściciele mieszkania, Patryk był nawet uprzejmy i - co najdziwniejsze - trzeźwy. Odbiór przebiegł bez najmniejszego problemu. W momencie, gdy pani Zosia zwracała nam kaucję, wiedziałam, dlaczego musiał być „normalny”. W przeciwnym razie nie odzyskałby swoich pieniędzy. Przepadłoby tyle picia… To takie smutne. Powinnam zostawić sobie jego udział na pokrycie choć części tego, co zabrał mi bezczelnie z portfela, ale chciałam mieć już go po prostu z głowy. Koniec raz na zawsze.
Alan dzwonił kilka razy w ciągu doby, co najmniej pięć razy każdego dnia. Cieszyłam się, że ktoś mnie dostrzega, martwi się o mnie. A przede wszystkim szanuje i zależy mu na mnie, nie na moim portfelu.
Mój pokój był taki, o jakim marzyłam od dawna. Był mój. Po prostu. Na drzwiach przykleiłam sobie kilkanaście widokówek z różnych miejsc świata, które dostałam od znajomych. Parę zdjęć ze znajomymi z liceum i siostrą. Na parapecie postawiłam kilka ramek z ulubionymi zdjęciami. Na odkrytych półkach w końcu bez przeszkód mogłam ustawić swoje książki, których na razie było niewiele, ale od teraz co miesiąc mogłam sobie kupić chociaż jedną książkę. Matko, wreszcie miałam możliwość zadbać o siebie, zaopatrzyć się w jakieś ubrania, bieliznę. Wcześniej brakowało mi na to pieniędzy. W połowie miesiąca zastanawiałam się, co zrobić, żeby do kolejnej wypłaty było co jeść. Patryka nie zadowalały zwykłe obiady. Ciągle musiały być dodatkowo pizza, kebab albo kubełek z KFC.
Nareszcie mogłam wyjść od czasu do czasu do kina! A może i do teatru? Wyzbyłam się też wyrzutów sumienia z powodu wypadów ze znajomymi. Nie było mi wstyd kogokolwiek zaprosić do domu. To okropne, jak bardzo człowiek może być zależny od drugiej osoby. Koniec Patryka, koniec na zawsze. Ufff.
– Hej, słońce, jak się spało w nowym miejscu? – Usłyszałam w słuchawce chyba głos Alana, ale nie byłam pewna. Przetarłam oczy i spojrzałam na wyświetlacz.
– Szósta rano?! Żartujesz sobie ze mnie? Czemu już nie śpisz? – Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. No bo jak?
– Wiesz, to nie tak. Ja się dopiero kładę i chciałem usłyszeć twój głos na dobranoc.
– Chyba na dzień dobry… Usłyszałeś, więc się rozłącz, mam zamiar jeszcze pospać. – Byłam zła.
Wiedział, że do późna rozpakowywałam pudła. Co prawda Michalina i jej chłopak pomogli mi wszystko przewieźć, ale resztą musiałam i chciałam zająć się sama. W mieszkaniu byłam tylko ja, pozostałe dwa pokoje nie zostały jeszcze wynajęte. Kilkanaście pudeł, trzy duże torby podróżne i chyba milion worków. Nie wiem, kiedy zgromadziłam to wszystko, ale uzbierała się z tego niezła sterta.
– No już się nie denerwuj, młoda. Zadzwonię, jak się obudzę, buźka! – Po głosie Alana pozostał tylko regularny sygnał. Odłożyłam telefon i narzuciłam kołdrę na głowę, bo jak na złość właśnie sąsiad zaczął wiercić w ścianie! Dlaczego? Dlaczego właśnie dziś?
Przewracałam się z boku na bok, ale nie mogłam już zasnąć, mimo że moje nowe łóżko było naprawdę wygodne. Spojrzałam w okno. Niebo było bezchmurne. Pierwsze ptaki budziły się ze snu. Zapowiadał się wspaniały, ciepły dzień. To dobrze, bo musiałam dziś podjechać w kilka miejsc, odebrać z uczelni dokumenty na praktyki, na które wyjeżdżałam następnego dnia. Wszystko dobrze się złożyło. Miałam odpocząć od wszystkiego, a po powrocie przywitać nowe życie z otwartymi ramionami.
– Słońce, nie jesteś już zła? – zapytał Alan, dzwoniąc dwie godziny później.
– Ty naprawdę nie możesz spać? Przez ciebie wstałam dziś o szóstej rano, chociaż wiedziałeś, że potrzebowałam się wyspać. Wybacz, ale jestem właśnie na uczelni, muszę załatwić kilka spraw. Do później. – I rozłączyłam się.
Nie byłam już z Patrykiem. Nie mieszkałam z nim pod jednym dachem. Alan nie musiał mnie sprawdzać co kilka godzin. Czułam się, jakbym straciła najlepszego przyjaciela na rzecz kogoś, kto zachowywał się jak nadopiekuńcza matka. Miałam poczuć odrobinę wolności, a miałam wrażenie, jakbym była monitorowana na każdym kroku. Wiedziałam, że jemu na mnie naprawdę zależało. Miałam tego świadomość, ale nie potrafiłam przeskoczyć z kwiatka na kwiatek. Uczucie do Patryka wygasło we mnie już dawno, jednak potrzebowałam jeszcze odrobiny czasu, aby oswoić się z rozstaniem. Nadchodzące praktyki miały mi pomóc poradzić sobie ze wszystkim.
W dziekanacie zeszło mi dłużej, niż przypuszczałam. Musiałam załatwić jeszcze kilka pieczątek i podpisów. Dwa razy stałam w gigantycznej kolejce. Widać nie tylko ja postanowiłam zostawić wszystko na ostatnią chwilę. Godzinę po ostatnim telefonie mój samsung znów zawibrował mi w kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Alana. Nie odebrałam. Pierwszy raz świadomie nie odebrałam. Kolejka przesuwała się mozolnie. Po dwudziestu minutach w końcu nadszedł czas na mnie. Podpisując pierwszy dokument, znów poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i kiedy zobaczyłam, że to znów Alan, wyłączyłam go. Podejrzewałam, że się wkurzy, ale potrzebowałam chwili dla siebie. Nie siedziałam w domu przed komputerem, nie spacerowałam, nie czytałam. Musiałam załatwić papiery, bez których nigdzie bym się nazajutrz nie wybrała!
Z uczelni wyszłam po godzinie. Niespiesznie udałam się na przystanek tramwajowy, ale widząc oczekujące tłumy, postanowiłam skorzystać z pięknego dnia i przejść się chociaż kawałek.
O wyłączonym telefonie przypomniałam sobie już pod domem. Włączyłam go i sama nie wierzyłam w to, co ujrzałam. Miałam trzydzieści cztery nieodebrane połączenia od Alana. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to mocne uderzenie głową w ścianę. Z deszczu pod rynnę? Przecież to po prostu niemożliwe.



Jeśli zaciekawił Was ten fragment, to książkę możecie zamawiać TUTAJ oraz w Empiku, MatrasieLivro oraz Bonito.

1 komentarz:

Copyright © 2014 My fairy book world , Blogger