Anna Crevan Sznajder - Niczyja || Fragment
Niedziela, 20 lipca – Kioto, Japonia.
Słońce jeszcze nie wstało, ale było całkiem jasno. Ciepły poranek zapowiadał upał na resztę dnia. Ulicami dzielnicy Minami snuli się już nieliczni przechodnie spieszący do pracy. Niemłoda kobiecina, mocno zgarbiona, cofnęła się ze strachem, kiedy tuż obok niej przebiegła dziewczyna, niemal zwalając staruszkę z nóg. No co za młodzież dzisiaj! Niczego nie umieją szanować, nawet starości. Kobieta ścisnęła mocniej miotłę zrobioną z gałązek i już miała zabrać się do zamiatania, kiedy spojrzała za pędzącą dziewczyną. A tę dokąd wiatr niesie? Zastygła bez ruchu z miotłą w ręku i patrzyła w dół ulicy, gdzie dziewczyna, właśnie rzuciwszy przed siebie coś, co wyglądało jak buty, usiadła na krawężniku i zaniosła się szlochem. Słychać było ją aż tu, na samej górze. Płakała tak rozpaczliwie, że nie tylko staruszka, ale i inni przyglądali się ciekawie. Pan Ito ze sklepu naprzeciwko hotelu „Sakura Terrace”, matka pchająca wózek z dzieckiem, pewnie spiesząca do przedszkola, i gazeciarz na rowerze. W Japonii nikt tak nie zachowuje się na ulicy!
Staruszka zrobiła kilka kroków w stronę nieznajomej, ale się zawahała. Dziewczyna siedząca na chodniku nie była Japonką. Wyglądała na cudzoziemkę. Jasne, długie włosy opadały na szczupłe, trzęsące się od płaczu ramiona. Czerwona, dość kusa sukienka niewiele zakrywała. Na oko widać było, że dziewczynę spotkało jakieś straszne nieszczęście. Pani Hike, tak bowiem nazywała się staruszka, wróciła do swojej roboty. Skoro to cudzoziemka, pewnie nie zna japońskiego. Na nic próba pocieszenia lub choćby spytania o przyczynę płaczu. Pełno zresztą teraz w Kioto cudzoziemców. Lato w większości krajów świata to czas wakacji.
Zaniechawszy wszelkich prób kontaktu, staruszka wróciła do swojej miotły i ochoczo, jak na swój wiek, kontynuowała sprzątanie chodnika. Wzruszyła tylko ramionami. To i tak nie jej zmartwienie. Japończycy nie mieli w zwyczaju wtrącać się do spraw innych, zawłaszcza jeśli tymi innymi byli obcy lub cudzoziemcy. Nawet znajdujący się w potrzebie.
***
Ann siedziała na krawężniku, dopóki pierwsze promienie słońca nie sięgnęły trotuaru. Mimo ciepła, jakie dawał letni poranek, drżała. Nie tylko z niewyspania czy zimna, ale też od płaczu i emocji. Nerwy miała na postronku, który najwyraźniej właśnie się urwał. W przypływie wściekłości i niemocy rzuciła czerwonymi szpilkami przed siebie na oślep. A do diabła z nimi! Co jej teraz po nich? Wylądowały na środku ulicy. Ten widok całkiem ją załamał. Objęła ramionami kolana i szlochała tak długo, aż zabrakło jej łez.
Z całą świadomością docierało do niej to, co wydarzyło się tej nocy. Jej ostatniej nocy w Kioto. Dotarło to do niej już wtedy, kiedy włożyła na nagie ciało kusą, czerwoną sukienkę z jedwabiu w złote smoki i wyszła po cichu z jego pokoju, dzierżąc w dłoniach te nieszczęsne czerwone szpile. On został tam, pogrążony we śnie, nieświadomy niczego. Ani stanu jej załamania, ani powagi sytuacji. Zjechała windą na dół, szybko pokonała hol i wybiegła na zewnątrz, unikając pytającego wzroku portiera. Zdawała sobie sprawę, że wygląda jak tania dziwka w tej czerwonej sukience w orientalnym stylu, prostej, ale szykownej i zdecydowanie zbyt krótkiej i obcisłej. Mogłaby się wydać wyzywającą, ale teraz to i tak było bez znaczenia. Wszystko już było bez znaczenia. Włosy miała w nieładzie i makijaż rozmazany przez łzy, które nie chciały zaczekać pod powiekami, aż ich właścicielka wyjdzie z hotelu. Rozpacz, jakiej dała upust, gdy tylko znalazła się na zewnątrz, wręcz nią zachwiała. Wyjąc jak zraniony zwierz, biegła przed siebie i nie zwracała uwagi na nic. Co ona najlepszego zrobiła? Teraz już nic nie będzie takie samo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz